To, na co zdecydował się NBP, jest w praktyce podeptaniem konstytucyjnego zakazu finansowania budżetu przez druk pustego pieniądza. Konstytucja w art. 220 ust. 2 zakazuje „pokrywania deficytu przez zaciąganie zobowiązania w centralnym banku państwa". Zakaz ten wprowadzono po doświadczeniach socjalizmu, który przed upadkiem bronił się drukiem pustego pieniądza, co doprowadziło do katastrofy złotego. NBP nie zawiera co prawda transakcji z Ministerstwem Finansów, których zabrania Konstytucja, ale to jedynie wybieg. Banki komercyjne, zwłaszcza państwowe, mogą, są i zapewne będą wykorzystywane jako zasłona bezprawia całego procederu.
Jeżeli ktoś miał jeszcze co do tego wątpliwości, już dwie pierwsze aukcje powinny je rozwiać. Pierwsza aukcja była organizowana na szybko. NBP nie skupił, jak zamierzał, obligacji o wartości 10 mld zł, tylko niecałe 2,5 mld zł. Nie przyjmował bowiem obligacji o zmiennym oprocentowaniu, których chciały się pozbyć banki. Transakcje zawarł, jak można było się spodziewać, głównie z państwowymi bankami.
Przed drugą aukcją Ministerstwo Finansów postanowiło dopasować podaż obligacji oferowanych przez banki do popytu NBP. Skupiło obligacje o zmiennym oprocentowaniu i zamieniło je na obligacje o stałym oprocentowaniu (i terminie wykupu w kwietniu 2022 roku) o wartości 10,9 mld zł. Pół godziny później banki mogły je odsprzedać NBP. Sprzedały mu takich obligacji za 5,6 mld zł.
NBP zamiast realizować to, do czego zobowiązuje go Konstytucja w art. 227 ust 1, czyli dbać o wartość złotego, wszedł w rolę wydziału departamentu długu publicznego Ministerstwa Finansów. Narażając wartość złotego, usiłuje poszerzyć przestrzeń fiskalną, o którą rząd nie zadbał w tłustych latach, bo beztrosko konsumował. Gdyby pod koniec 2015 roku nie zmienił reguły wydatkowej, żeby bez ekwiwalentnej podwyżki podatków zmieścić w limicie na 2016 rok zasiłki 500+ i szybciej zwiększać go w kolejnych latach, to od 2017 roku w finansach publicznych byłaby nadwyżka w wysokości ok. 1 proc. PKB. Zamiast nadwyżki jak w 14 krajach Unii Europejskiej, jest deficyt, który na ten rok rząd zaplanował, po wyłączeniu efektów jednorazowych, na poziomie 2,2 proc. PKB, czwartym najwyższym w UE (ex aequo z Francją i Hiszpanią). Różnica to 70 mld zł, które byłyby bezpieczną poduszką na pokrycie kosztów pandemii, ale „zagospodarowano" je w tłustych latach.
Przestrzeń fiskalną dodatkowo zawęził podatek bankowy. Podbił on efektywne opodatkowanie polskich banków do prawie 50%, w czego wyniku ich zyskowność spadła poniżej kosztu kapitału. Banki zaczęły więc rozwijać ten rodzaj działalności, który nie wymaga od nich kapitału (bo jest ważony „zerowym" ryzykiem) i – co więcej – jest zwolniony z tego podatku, czyli kupować obligacje. Portfel obligacji w bankach zwiększył się od 2015 roku o 143 mld (około 70 proc.), dwa razy bardziej niż kredytów dla przedsiębiorstw, i przekroczył kapitały banków. To zmusza je do wyceny nadwyżkowych obligacji po bieżącej cenie rynkowej i zniechęca w okresie niepewności i ryzyka dużych wahań cen do dalszych zakupów, zwłaszcza obligacji o odległym terminie wykupu. Nie ma komu zastąpić zagranicy, która ucieka z rynków wschodzących. W ubiegłym tygodniu padł rekord odpływów z obligacyjnych funduszy tych rynków (prawie 19 mld dolarów).