Oderwane od rzeczywistości są zarzuty, że bank centralny „nie panuje nad inflacją” itp. W gruncie rzeczy nigdzie jej nie kontroluje żaden bank centralny – nie ma jakiegoś „magicznego guzika”, który można nacisnąć, by zawsze zatrzymać wzrost cen. Bank centralny nie decyduje o cenach dóbr i usług, może co najwyżej pośrednio wpływać – i to w określonych sytuacjach, które sobie wyjaśnimy – na warunki, prowadzące do tego, że podejmuje się decyzje o zwiększeniu cen.
Kształtowanie cen to kwestia decyzji producentów i kupców; to ludzie, menedżerowie i sprzedawcy, zwykle z konieczności i niechętnie, bo jest przecież konkurencja, decydują o zwiększeniu cen. Aczkolwiek są i tacy, którzy – gdy nie wisi nad nimi bat konkurencji - chętnie potraktują inflację jako pretekst do podniesienia ceny, by wydusić z klientów więcej „kasy” niżby to wynikało z przeciętnego wzrostu cen.
Zazwyczaj decyzje o zwiększeniu ceny podejmuje się - po pierwsze - z powodu wzrostu kosztów, albo – po drugie – dlatego, że wzrósł popyt. Pierwsze nazywamy czynnikami podażowymi inflacji, drugie popytowymi.
Wzrost kosztów może mieć wiele powodów, w naszych warunkach wynika głównie wynika ze zmian cen energii i cen zaopatrzeniowych (np. w czasie pandemii koszt przeciętnego kontenera z towarami sprowadzanymi z Azji wzrósł trzykrotnie). Bank centralny nie ma wpływu na te decyzje o zwiększeniu cen, które wynikają ze wzrostu kosztów mających charakter zewnętrzny.
Może mieć natomiast pewien wpływ, ale tylko pośrednio, gdy na inflację wpływa czynnik popytowy - i to w szczególnych warunkach, np. gdy przyczyną wzrostu popytu jest nadmierna akcja kredytowa będąca efektem „rozgrzania” gospodarki, a dochody generowane są poprzez kredyt. Powstaje presja na rynki dóbr, pojawiają się „ludzie z portfelami pełnymi pieniędzy”, a jednocześnie producenci wyczerpali rezerwy mocy produkcyjnych, nie mogą zareagować zwiększeniem podaży, i odpowiadają na ten popyt podwyższaniem cen.