Zacznijmy od tego, że caracale, które miały zostać dostarczone przez Airbus Helicopters, były piekielnie drogie. Kontrakt na dostawę 50 śmigłowców miał być wart 13,3 mld zł, czyli ok. 266 mln zł za sztukę (ok. 69,3 mln dol.). To pieniądze porównywalne z wydanymi na F-16. Śmigłowiec z reguły nie kosztuje tyle co wielozadaniowy samolot bojowy.
Caracal to wersja rozwojowa maszyny SA 330 Puma, która weszła do produkcji w 1968 r. Od 1978 r. produkowano jej wydłużoną wersję Super Puma, a wojskowe wersje Super Pumy nazwano później cougar. Kiedy cougar otrzymał nowoczesną awionikę, a niektóre jego metalowe elementy zastąpiono kompozytowymi, zmienił nazwę na caracal.
Polska potrzebuje śmigłowców w kilku różnych celach. Najważniejsze są zadania w ramach 25. Brygady Kawalerii Powietrznej. To elitarna piechota transportowana śmigłowcami, dzięki czemu można ją desantować na tyłach wroga, by blokować jego manewry bądź dostawy zaopatrzenia.
Aby brygada mogła tak działać, musi posiadać moździerze, samochody osobowo-terenowe przewożące wyrzutnie przeciwpancerne, działka przeciwlotnicze itd. Obecnie sprzęt ten jest transportowany śmigłowcami Mi-8 i nowszymi Mi-17 (mniej więcej rówieśników Pumy i Super Pumy). Mają one obszerną kabinę ładunkową, a co najważniejsze – tylną rampę, po której sprzęt można do środka wtoczyć. Caracal ma wąską kabinę i nie ma tylnej rampy, a jedynie szerokie boczne drzwi. Czy żołnierze mają wtaszczyć tędy do śmigłowca samochód terenowy? I tak się nie zmieści. Czy w tej sytuacji mamy zostawić brygadę na tyłach wroga bez wsparcia, na pewną rzeź?
Nadaje się zaś bardziej do transportu sił specjalnych i do zadań poszukiwawczo-ratowniczych, tak nad lądem, jak i nad morzem. Szczególnie Marynarka Wojenna pilnie potrzebuje nowego śmigłowca ratowniczego na miejsce wycofywanych Mi-14. Ale potrzebuje też śmigłowca bojowego: do zwalczania okrętów podwodnych i nawodnych oraz do rozpoznania nad morzem. A takiej wersji caracala nie ma, musiałaby zostać dopiero opracowana.