Obchodzone w tym roku 35-lecie częściowo wolnych wyborów, a jeszcze bardziej wejście do Unii Europejskiej 20 lat temu, mają swój niedoceniony aspekt – rewolucję na rynku koncertowym.
Open’er, dziecko wejścia do Unii Europejskiej
Wcześniej polscy fani, żeby wziąć udział w spektakularnym muzycznym festiwalu na świeżym powietrzu w woodstockowej atmosferze – z polem namiotowym bądź nocowaniem w przydomowych ogródkach – najpierw musieli zadowolić się Jarocinem o krajowym repertuarze. Potem, gdy wraz z upadkiem żelaznej kurtyny granice dla nas się otwierały – najczęściej jeździli na duński festiwal Roskilde.
Powstał w 1971 r., stworzony przez dwóch hipisów z myślą o hipisach, a na pierwszej edycji bawiło się 1500 osób. Z czasem wyrósł na jedną z kilku najważniejszych imprez festiwalowych w Europie, na której w ostatnich latach bawi się około 130 tysięcy fanów łącznie, również z Niemiec i Skandynawii. Bezwzględnym liderem jest jednak brytyjskie Glastonbury. Festiwal powstał w 1970 r. na fali sukcesu Woodstock, a 1500 osób oglądało wtedy The Kinks, płacąc za bilet 1 funta. Ostatnie dane mówią, że na Glastonbury Festival przyjeżdża około 220 tysięcy fanów. Jeśli ktoś nie widział, jak to mniej więcej wygląda – festiwal miał swoje cameo w jednej z odsłon filmu o Bridget Jones z Edem Sheeranem.
Dopiero w 1977 r. zaczął działać z krajowym programem belgijski Werchter, który ostatnio może dziennie pomieścić do 90 tysięcy fanów, co przy rotacji gości przyjeżdżających na pojedyncze koncerty daje łącznie blisko 150 tysięcy wizytujących. W tym przypadku atutem jest położenie – do Werchter przyjeżdżają również Niemcy, Holendrzy, Francuzi, a nawet Anglicy – nie licząc Polaków.
Jeśli chodzi o duże imprezy na zachód od polskiej granicy, najpóźniej rozpoczęły działalność współpracujące ze sobą festiwale Rock am Platz i Rock am Ring w Norymberdze i na torze wyścigowym w Nuerburgu, które odbywają się na początku czerwca, gdzie frekwencja waha się od 70 do 90 tysięcy.