Kiedy w 1962 roku The Beatles zaczynali karierę, wydawcy i producenci narzucali młodzieżowym wykonawcom kompozytorów, autorów, repertuar i wizerunek. Jay Z, który wspierany przez Madonnę i Coldplay powołał do życia portal streamingowy Tidal, rozpoczął ostatni etap uwłaszczenia muzyków.
Oznacza to, że producenci zgarniający większość zysków ze sprzedaży nagrań niebawem zostaną wyparci przez artystów, którzy przejmą ich role. To może oznaczać upadek koncernów fonograficznych lub ich zmianę w muzea, wyłącznie z prawami do starszych płyt. A także odcięcie od nowości, które przejmą firmy pokroju Jaya Z.
Co stracili Beatlesi
Kiedy do głosu doszedł big-beat, artyści pochodzili zazwyczaj z dołów społecznych lub najwyżej z klasy średniej. Mieli małe pojęcie o handlu muzyką i podpisywali umowy narażające ich na utratę wpływu na los nagrań. Paul McCartney zachował więc pełnię praw tylko do pierwszego singla „Love Me Do". Reszta bestselerowych piosenek stała się własnością spółek kierowanych przez prawników i menedżerów, którzy zgarniali największe zyski.
Zarówno The Beatles, jak i The Rolling Stones dopiero na początku lat 70. zaczęli odzyskiwać kontrolę nad swoją twórczością, ale niektórych decyzji nie dało się cofnąć. Jedynie Bob Dylan wiedział, jak zapanować nad swoim artystycznym dziedzictwem.
W kolejnych dekadach muzycy uzyskujący status gwiazdy, jak Led Zeppelin, tworzyli z czasem własne firmy fonograficzne wzmacniające ich pozycję wobec koncernów. Ale i tak dystrybucją zarządzały rekiny show-biznesu.
Pieniądze w sieci
Pierwsza poważna zmiana dokonała się kilkanaście lat temu, gdy rynek sprzedaży płyt zaczął się kurczyć. Duże dochody gwarantowały wówczas tylko trasy koncertowe, dlatego do akcji wkroczyli globalni producenci koncertów, m.in. Live Nation. Podpisywali z gwiazdami umowy gwarantujące duże honoraria w zamian za udział w zyskach nie tylko za koncerty, ale także gadżety i płyty. Ta zmiana doprowadziła do częściowego uzdrowienia internetu. Pirackie portale Spotify czy YouTube czyściły swoją złą reputację, przechodząc na legalną stronę biznesu.