Arcybiskup Stanisław Gądecki, od roku przewodniczący polskiego episkopatu, rozczarował liberałów. Jasno wyraża swój sprzeciw wobec ideologii gender, wskazuje na zagrożenia konwencji antyprzemocowej i wyraźnie mówi, że Kościół nigdy nie zaakceptuje metody zapłodnienia pozaustrojowego. Hierarcha, którego jeszcze kilka lat temu lewicujące mainstreamowe media zaliczały do liberalnego skrzydła w episkopacie, dziś uważany jest za konserwatystę. Można wręcz powiedzieć, że zaczął „mówić Michalikiem".
Podobnie działo się kilka lat temu z arcybiskupem Henrykiem Hoserem, ordynariuszem warszawsko-praskim. Gdy w 2008 roku przyjeżdżał do Warszawy, widziano w nim „nadzieję" dla episkopatu. Tego, który odnowi jego oblicze. Po siedmiu latach arcybiskup Hoser stał się ucieleśnieniem całego zła w polskim Kościele, który nie tylko groził posłom ekskomuniką, ale zakneblował też krnąbrnego kapłana. A do tego sprzeciwia się in vitro.
Liberalnych publicystów nie zachwyca też arcybiskup Marek Jędraszewski, od 2012 roku metropolita łódzki, a od roku wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu Polski (KEP). On z kolei zaangażował się mocno w obronę profesora Bogdana Chazana, na spotkaniach z młodzieżą straszy „białymi w rezerwatach", a na dodatek śmie podważać słowa „wybitnej" profesor Magdaleny Środy.
Rok po tym, jak episkopat wybrał nowe władze, widać wyraźnie, że podejmowane przez wiele lat próby podziału biskupów spaliły na panewce. Liberałom wymknął się bowiem także kardynał Stanisław Dziwisz – do niedawna symbol tzw. Kościoła łagiewnickiego. Krakowski purpurat jesienią ubiegłego roku jak gdyby nigdy nic pojawił się w Toruniu – kolebce Radia Maryja, by razem z jego słuchaczami świętować kolejną rocznicę powstania rozgłośni ojca Tadeusza Rydzyka.
Poza typologią Gowina
Episkopat Polski jest podzielony, ale trzeba się cieszyć, bo mogło być gorzej. Owszem, zwyciężył abp Michalik prezentujący raczej poglądy »oblężonej twierdzy«: lęk przed współczesnym światem, zgniłym Zachodem, krytycznie myślącym laikatem, niewierzącymi, ba, masonami. [...] Kościołowi o takim wizerunku niełatwo będzie w zjednoczonej Europie, gdzie takie postawy hierarchów należą do przeszłości. Dlaczego jednak trzeba się cieszyć? Gdyż abp Gądecki, otwarty myślowo, rzecznik dialogu ze światem [...] został w pierwszym głosowaniu wiceprzewodniczącym" – tak wybory w polskim episkopacie w marcu 2004 roku komentował na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej" Jan Turnau.
Ster w episkopacie po raz pierwszy przejął wówczas hierarcha, który nie był jednocześnie prymasem Polski. Przewodniczącym został metropolita przemyski arcybiskup Józef Michalik, a jego zastępcą metropolita poznański arcybiskup Stanisław Gądecki.
Dekadę wcześniej w roku 1995 Jarosław Gowin napisał książkę „Kościół po komunizmie" i nakreślił w niej szczegółową „mapę" Kościoła w dobie postkomunistycznej. Oprócz dwóch nurtów katolicyzmu – „zamkniętego" i „otwartego" – wytyczających wtedy zasadniczy podział wśród katolików w Polsce, dostrzegł jeszcze trzy: katolicyzm „tradycji", „protestu" oraz „integralny", który, czerpiąc z tradycji, pozostaje otwarty na otaczający i wciąż zmieniający się świat.
Wedle typologii Gowina w gronie katolików „zamkniętych", którzy ocierają się o integryzm, znalazł się arcybiskup Józef Michalik. Wśród katolików „tradycji" Gowin umieścił m.in. kardynała Józefa Glempa. Z kolei do katolików „integralnych" zaliczył m.in. arcybiskupa Henryka Muszyńskiego, biskupa Tadeusza Pieronka oraz biskupa Józefa Życińskiego.