Sean „Diddy” Combs, znany dawniej jako Puff Daddy, nie jest wybitnym raperem. Jako producent wyróżniał się smykałką do hitów – widziany jest bardziej jako show-biznesowy wizjoner niż muzyczny geniusz. Zawsze był uznawany za świetnego menedżera, kreatora gwiazd. Zaczął od wypromowania królowej hip-hop soulu Mary J. Blige oraz jednej z prawdziwych legend rapu – Notoriousa B.I.G. Potem byli Usher, Lil' Kim, Mase czy boysband 112. A pomagał także w sukcesach R. Kelly’ego czy nawet Jennifer Lopez. Ale im więcej wiemy o jego „metodach pracy” z ludźmi, tym więcej pojawia się pytań o wykreowane przez niego kariery oraz w ogóle o funkcjonowanie całego amerykańskiego show-biznesu. W końcu nazwa jego wytwórni – Bad Boy Records – nie wzięła się znikąd.
Sean „Diddy” Combs: groźny gangster udający wydawcę muzycznego
W historii króla Harlemu mamy bowiem wszystko, co najgorsze w chorobliwej pogoni za kolejnymi milionami. I w takim stężeniu, że gdyby te wszystkie przykłady iście mafijnego stylu prowadzenia biznesu upakować do scenariusza filmu gangsterskiego, to paradoksalnie wyszedłby kompletny kicz, bo nikt rozsądny by nie uwierzył, że filmowców nie poniosła za mocno fantazja. Mówimy bowiem m.in. o wymuszaniu haraczy, zbiorowych gwałtach, szantażach, a nawet handlu ludźmi i niewyjaśnionych morderstwach. A wszystko pod przykrywką wytwórni muzycznej.
Czytaj więcej
Po aresztowaniu rapera Seana „Diddy'ego” Combsa pod zarzutem m.in. przestępstw seksualnych, gwiazdy czyszczą konta w mediach społecznościowych, ponieważ boją się uwikłania w skandal.
Wraz z kolejnymi doniesieniami i oskarżeniami Sean Combs jawi się jako coraz większy potwór, który artystów i innych współpracowników uzależniał od siebie typowo gangsterskimi metodami: szantażując ich nagraniami z ustawionych orgii z prostytutkami, a potem zastraszając zbiorowymi gwałtami. Zresztą od lat ciągną się za nim pytania o rolę w morderstwach Notoriousa w Los Angeles i szczególnie Tupaca Shakura w Las Vegas.
Pisząc wprost, Sean „Diddy” Combs stał na czele groźnej grupy przestępczej, a nie firmy fonograficznej. To zresztą w branży było tajemnicą poliszynela, a w przestrzeni publicznej co chwila padały kolejne oskarżenia od następnych współpracowników, ale gangster udający wydawcę zawsze potrafił je uciszać. W amerykańskim show-biznesie panowała bowiem zmowa milczenia i zdawało się, że takie oskarżenia robią dużo większe problemy samym sygnalistom niż Combsowi.