W ulotce, którą był mi podrzucił do skrzynki, wyjaśnia, dlaczego "mało go było przez te cztery lata widać" na sejmowej trybunie. "Nigdy nie lubiłem się popisywać wygłaszaniem pustych, politycznych tyrad. Prawdziwa praca odbywa się w komisjach. A ja jestem w Komisji Polityki Społecznej i Rodziny. To w tej komisji dopiero widać polską biedę, ogrom ludzkich nieszczęść, dramat emerytów i krzywdę naszych dzieci...". Poseł Ross wie, że to "OGROM PRACY" (tak napisał), ale obiecuje, że będzie "pomagać", a wręcz "ratować ludzi".

Na odwrocie rekomendują kandydata Piotr Fronczewski, Kazimierz Kowalewski i Jacek Fedorowicz. Nawet ten ostatni, felietonista kilku pism, nie zauważa, że rekomendowany przez nich jako społecznik kolega z estrady przez ostatnie cztery lata był posłem partii rządzącej. I to jak rządzącej! Tak, że uczyniła Polskę zieloną wyspą sukcesu! Że cała Europa patrzy na nasz sukces z podziwem! Jaka znowu "polska bieda"? "Dramat emerytów, krzywda dzieci"? Wszystkich, którzy przez ostatnie cztery lata dostrzegali w Polsce jakąś biedę, nie mówiąc już o dramatach i krzywdach, bezlitośnie wyszydzano jako pisowców i czarnowidzów. Ze szczególnym zaś zapamiętaniem chłostał ich biczem satyry były "kolega Fedorowicz", dziś serdeczny druh kolegów kierowników.

"Proszę znów o wasze głosy. Nie jestem politykiem, więc ich nie zmarnuję" – kokietuje mnie poseł Ross. Parę dni temu rozbawiła mnie ta ulotka, ale teraz... W istocie Ross jest politykiem, i to lepszym niż większość kolegów z PO. Wyczuł nową linię. Gdy inni jeszcze byli na "zielonej wyspie sukcesu", on już przeczuwał, że szef zaraz ruszy autobusem w Polskę wysłuchiwać po siołach i miasteczkach skarg na polską biedę, krzywdę i dramat, i obiecywać, że jeśli biedni i pokrzywdzeni zagłosują na PO, to pomoże im Unia Europejska.

"Pojska to baadzio dziwna kjaj"  – jak to mówił Zulu Gula.