To pewne zaskoczenie, bo w dorobku reżyserskim Maiwenn są filmy takie jak bardzo mocna „Polis” czy współczesne love story „Moja miłość”. Tym razem Maiwenn cofnęła się do wieku XVIII. Opowiedziała o romansie króla Ludwika XV i kurtyzany Jeanne du Barry, który trwał od roku 1769 aż do śmierci króla w roku 1774.
Historycy są filmem Maiwenn rozczarowani. Dużo tu nieścisłości faktograficznych, w gruncie rzeczy niewiele historycznego tła: twórców nie interesują za bardzo dziejowe zawirowania tamtego czasu, a król nie tyle rządzi co snuje się po ekranie. Maiwenn nie ma też dostatecznie dużo odwagi, by pokazać erotyczny charakter tego związku. Bardzo „niepolityczne”, choć zgodne z prawdą, jest pokazanie jako czegoś absolutnie naturalnego jednego z gestów króla, który dał ukochanej w prezencie czarnoskórego chłopca. Jak egzotycznego psiaka. Razi też przerysowany sposób przedstawienia córek królewskich – bardziej przypominają one złe siostry z „Kopciuszka” niż walczące o swoją pozycję potomkinie monarchy. A wreszcie – płynąca zza kadru narracja, która bardzo rzadko robi filmowi dobrze.
A jednak coś w „Kochanicy króla…” jest. Maiwenn przerzuciła pomost między historią i współczesnością. Zrobiła film o uczuciu w świecie bez uczuć. Pokazała prostytutkę, która wtapia się w środowisko, gdzie ma do wykonania tylko jedno „zadanie”. Jednak doprowadzona do monarchy, poddana upokarzającym badaniom ginekologicznym przeprowadzonym na oczach służby, traktowana jak lalka do zaspokojenia królewskich potrzeb, okazuje się pięknym człowiekiem. Tym, który przekracza dworską etykietę i naprawdę kocha. Jest przy królu coraz mniej dla bogactwa, jakie ją otacza, coraz bardziej z przywiązania i uczucia. W filmie bardzo delikatnie są też zarysowane jej relacje z kamerdynerem, który się nią od początku zajmował czy z owym czarnoskórym chłopcem, dorastającym przy niej i zmieniającym się niemal w syna. Niewątpliwym atutem filmu jest też humor.
Atutem „Kochanicy króla…” są scenografia i kostiumy. No i aktorzy. Maiwenn nie przekonuje urodą, ale celowo gra Jeanne du Barry bardzo współcześnie. Z kolei Ludwik XV to pierwsza od trzech lat poważna rola Johnny’ego Deppa.
„Kochanica króla Jeanne du Barry” nie jest ani raportem historycznym ani dziełem wielkim, ale dobrze się ten film ogląda. Maiwenn potrafi zmusić widza do śmiechu i do wzruszenia. A to już dużo.