Nigdy, przenigdy nie spotkałem się podczas tych imprez z przejawami agresji, nietolerancji. Widok spacerujących i uśmiechniętych uczestników festiwalu, którzy z radością „przybijają piątki", rozmawiają i zwyczajnie cieszą się z tego, że są tu i teraz, jest wręcz budujący. A że trzeba czasami przejść przez obłok dymu ze skręta? Proszę mi wierzyć, odór nieprzetrawionego alkoholu i moczu, bijący z czeluści kamienic szczecińskiego Gocławia, na którym się wychowałem – to jest dopiero zapach, który może odstręczać. Nie jestem jednak naiwny i wiem, że pośród tak licznej publiki znajdą się czarne owce. Na szczęście ja ich nigdy nie spotkałem, a ilość wykroczeń i przestępstw popełnianych na festiwalu w stosunku do ilości uczestników na pewno nie sięga procentu statystyk policyjnych z równie cyklicznych derbów Krakowa.
Festiwal Pol'and'Rock to oprócz muzyki ogromna płaszczyzna do przybliżenia uczestnikom licznych inicjatyw społecznych i kulturalnych. Czasami wręcz zastanawiam się, za co powinniśmy być bardziej wdzięczni Zbigniewowi Hołdysowi – za „Autobiografię" czy za Akademię Sztuk Przepięknych. Bo na ASP młodzi ludzie mają okazję posłuchać o uzależnieniach, tu mogą częstokroć po raz pierwszy spotkać psychologa lub terapeutę. Tu toczą się dyskusje dotyczące kultury, sztuki, ochrony środowiska, tu wreszcie mowa jest o prawach człowieka i jego prawie do wolności. W tym wolności od hejtu i wszelkich przejawów mowy nienawiści. I właśnie podczas jednego z takich warsztatów usłyszałem od prowadzącego najważniejsze przykazanie dla dotkniętych taką formą agresji: „Nigdy nie odpowiadaj agresją na mowę nienawiści".
Nie mam wątpliwości, że Jurek Owsiak jest ofiarą hejtu i mowy nienawiści. Co więcej, jego inicjatywy i on sam atakowani są nie tylko przez zwykłych obywateli, ale włączają się w tę narrację przedstawiciele władz publicznych i części mediów. Może budować to poczucie osamotnienia, frustracji, wręcz osaczenia. Rodzi się jednak pytanie, czy osobie robiącej tak dużo dobrego przystoi łamać zasady, które sam głosi, i na ataki na siebie reagować kontratakiem: wulgarnym i prowokacyjnym?
A skoro już zadałem sobie pytanie, to po to, aby na nie odpowiedzieć. I odpowiedź ta brzmi: NIE. Bo zakładając nawet, że wszystko to, co wykrzyczał Jurek Owsiak na zakończenie festiwalu – poza bluzgami – jest prawdą, to po co używać takiego języka. Po co po pięknej imprezie, wspaniałym czasie wolnym od przemocy i agresji – wypominać butę i arogancję innych ludzi. To przecież troszkę tak, jakby po weselu gospodarze, dziękując gościom, wypominali wulgarnie, że były osoby, które nie chciały im wcześniej wynająć remizy.
Mimo uczestnictwa w festiwalu nie mogę zapominać, że na co dzień jestem sędzią. I to sędzią orzekającym w wydziale karnym. Bardzo często wątek frustracji, złości, odreagowania stanowi nie tylko linię obrony, ale też mechanizm nakręcania się spirali agresji. Konflikty rodzinne, sąsiedzkie, spory o opiekę nad dziećmi – wszystkie obejmuje jeden mianownik sprowadzający się do przekonania, że nam wolno więcej, bo prawo (moralne) jest po naszej stronie. I nieomal w każdej sprawie pewne jest, że gwałtowne (agresywne) reakcje na ataki ze strony oponentów nie przyniosą innego rezultatu niżi eskalacja konfliktu. Tym bardziej w naszym społeczeństwie, w którym bardziej nawet, niż wyobrażał to sobie staruszek Immanuel Kant, każdy ma to prawo w sobie. I kilka innych, jakie są mu wygodne, aby być górą.
Podsumowując: agresja, w tym wyrażająca się także wulgarnym językiem, jest ślepą uliczką. I bynajmniej nie stanowi skutecznej linii obrony. Za wulgarne słowa padające w miejscu i czasie, w którym padać nie powinny, powinno ponieść się karę. I przeprosić za złamanie prawa, bo ono jest równe dla wszystkich. Ale właśnie taka kara i takie przeprosiny mogą stanowić jakościową różnicę pomiędzy Jurkiem Owsiakiem a pewnym marszałkiem, który wprawdzie przepraszał, ale za niełamanie prawa.