Zupełnie innego zdania jest Związek Banków Polskich i środowisko bankowe. Ich zdaniem wyrok TSUE może być inny, niż proponuje rzecznik generalny, jak to się już wcześniej zdarzało. Poza tym czwartkowa opinia jest sprzeczna z innymi orzeczeniami TSUE, zgodnie z którymi to prawo krajowe decyduje o skutkach nieważności umowy.
Grozi nam kryzys
Być może fakt, że ostateczny wyrok jeszcze nie zapadł, nie zmienił radykalnie nastrojów na giełdzie. Choć rano notowania tych banków, które mają najwięcej kredytów frankowych, tąpnęły, to do końca sesji część strat została odrobiona.
Niemniej ryzyko ogromnych strat wciąż wisi nad sektorem. Przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego oszacował kilka miesięcy temu, że negatywny dla banków wyrok TSUE to ok. 100 mld zł jednorazowego kosztu. Groziłoby to upadkiem kilku dużych podmiotów, a przez efekt zarażania – całemu sektorowi bankowemu i systemowi finansowemu. – Interpretacja TSUE grozi kryzysem makroekonomicznym, bo kilka banków znalazłoby się w bardzo trudnej sytuacji i musiałoby być w tej sytuacji ratowane naszymi, podatników, pieniędzmi – komentował Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju.
Zapłacą wszyscy
Przeciwnego zdania wydaje się być Ministerstwo Finansów. Jak przekonywał w Sejmie w czwartek rano wiceminister finansów Piotr Patkowski, Komitet Stabilności Finansowej analizuje regularnie ryzyka mogące wpływać na system bankowy i obecnie nie dostrzega większych zagrożeń. Patkowski wskazał, że sektor już od kilku lat zawiązuje rezerwy na ryzyko prawne kredytów frankowych (obecnie sięgają one łącznie 40 mld zł) i podejmuje także inne działania takie jak programy ugód. – Pokazuje to, że sektor jest gotowy na różne orzeczenia TSUE. One mogą być dla banków kosztowne, ale wiadomo już, że uniknęliśmy najbardziej szkodliwych scenariuszy – ocenił Patkowski.
– Wielkie straty, związane z zadośćuczynieniem dla części klientów, obciążają zarówno same banki, jak i ich pozostałych klientów, podatników, jeśli trzeba będzie z publicznych pieniędzy chronić niektóre banki przed upadkiem, a wreszcie całą gospodarkę, która musi się liczyć z ograniczeniem dostępu do kredytu i spowolnieniem rozwoju – ripostuje prof. Witold Orłowski z Uczelni Finansów i Biznesu Vistula.