Dobry „Król” ze skazą

Ten serial idzie w przerysowania jeszcze dalej niż powieść, na podstawie której go nakręcono. Można w ten sposób skrzywdzić pamięć konkretnych postaci albo dobre imię różnych zbiorowości z dawnej epoki. Dla mnie pojęcie takiej krzywdy istnieje. Będę się czepiał, choć serial jest świetny.

Aktualizacja: 01.01.2021 22:51 Publikacja: 01.01.2021 00:01

Drapieżność bandyterki pod wodzą Kuma Kaplicy (Arkadiusz Jakubik, na zdjęciu w białym płaszczu) wspó

Drapieżność bandyterki pod wodzą Kuma Kaplicy (Arkadiusz Jakubik, na zdjęciu w białym płaszczu) współgra z ogólnym klimatem przemocy cechującej lata 30. XX wieku

Foto: Canal+

Za nami ostatni, ósmy odcinek „Króla", serialu Jana P. Matuszyńskiego, jeśli ktoś go oglądał jak ja w normalnym telewizyjnym rytmie. Adaptacja modnej powieści Szczepana Twardocha miała promocję jak mało która z podobnych produkcji. Nie chodzi tylko o reklamę pochodzącą od samego Canal+. Takie media jak „Gazeta Wyborcza" czy Onet.pl obwołały „Króla" najlepszym serialem roku, jeśli nie dekady.

Wpływa na to także popularność Twardocha jako pisarza. Jest jednym z nielicznych, którzy żyją w naszym kraju z uprawiania literatury. Jeszcze przed emisją serialu wznowiono powieść. Sprzedaje się ona lepiej niż najnowsze dzieło pisarza – powieść „Pokora".

Skromność w sam raz

Nawet w środowiskach bliższych Szczepanowi Twardochowi nie wszyscy jednak reagują stuprocentowym zachwytem. Jakub Majmurek z „Krytyki Politycznej" aprobuje zasadnicze przesłanie, jego zdaniem antynacjonalistyczne, ale ma poczucie braku rozmachu. On by pokazywał tę fabułę „brudnymi ujęciami kamery z ręki". Poszukałby większego autentyzmu warszawskiej ulicy. Wielu uczestników debat w sieci narzeka na małą wystawność serialu. Ktoś nazwał go Teatrem Telewizji w odcinkach. Publicysta i historyk Mikołaj Mirowski pisał o „biednej wersji Babylon Berlin".

Te krytyki wydają mi się przesadne. Choć może są wywołane gromką reklamą rozbudzającą nadmierne oczekiwania. Uważam powieść za bardzo sprawnie napisaną. Serial zasadniczo oddaje jej ducha, nawet jeśli w wielu miejscach zmienia różne elementy fabuły.

Przypomnę: głównym bohaterem jest przedwojenny żydowski bokser Jakub Szapiro obsługujący upolityczniony, warszawski gang socjalisty Kuma Kaplicy. Ale też wmieszany w pewnym momencie w czysto już polityczną intrygę: powstrzymanie puczu inspirowanego przez pułkownika Adama Koca, sanacyjnego dygnitarza próbującego się posługiwać nacjonalistami z ONR Falangi. Całość jest zresztą nasycona polityką: bojówki Falangi tłuką się na warszawskich ulicach z bojówkami socjalistycznymi. Jest rok 1937.

Nie miałem poczucia nadmiernej skromności serialu. I dlatego, że skorzystano w końcu z 300 aktorów i 3,5 tysiąca statystów. Nie brakowało mi w kolejnych odcinkach kolorytu różnych miejsc w Warszawie, choć może częściej wnętrz niż ulic. A i dlatego, że ja nie szukam w serialach telewizyjnych epickich wizji operujących tłumami. Padały porównania z „Peaky Blinders", ja bym dorzucił „Boardwalk Empire" (tłumaczone jako „Zakazane Imperium"). One były raczej kameralne, oddające ducha swojej epoki bardziej detalem niż rozmachem. Zresztą wystawność niemieckiego „Babylon Berlin" też jest przeceniana. Specjalnie dla porównania obejrzałem kilka odcinków.

Majmurkowi odpowiedziałbym, że jeśli domaga się zgrzebnej autentyczności warszawskiej ulicy, to ja inaczej odczytałem „Króla". Postaci i sytuacje są w nim – przy pewnej stylizacji na autentyk – stricte literackie, powiedziałbym nawet nieco teatralne. Z mojej strony to nie zarzut. Matuszyński tę naturę opowieści zasadniczo oddał.

Z perspektywy gangsterów

Jest i inny nurt krytyki, można by rzec konserwatywnej. Krzysztof Masłoń i prof. Andrzej Nowak odczytali i powieść, i serial jako jednostronnie zohydzającą II Rzeczpospolitą. I za to oklaskiwaną przez liberalne media. Gotów jestem zgodzić się na to, że entuzjazm „Wyborczej" czy Onetu jest nagrodą za czarny obraz przedwrześniowej Polski. Jednak choć ta karykatura jawi mi się chwilami jako zbyt publicystyczna, uważam, że w zasadniczych zarysach można tak spojrzeć na tamto państwo i społeczeństwo (choć można inaczej). Powtórzę: w zasadniczych zarysach, bo mamy tu kilka historycznych fałszów, o których za chwilę.

Mnie może bardziej niepokoiło spojrzenie na tamten świat z perspektywy, było nie było, przedwojennych gangsterów. Mamy z tym do czynienia we współczesnej popkulturze nieustannie. Powstają z tego czasem dzieła wybitne, jak książkowy i filmowy „Ojciec chrzestny" czy przywołane już „Zakazane imperium". Ale trzeba tą mocno już wyświechtaną tematyką operować ostrożnie, by nie popaść w moralny relatywizm i fascynację przemocą.

Moim zdaniem ani Twardoch, ani twórcy serialu całkiem się tego nie ustrzegli. Kum Kaplica bywa jak na autora tylu zbrodni nadmiernie heroizowany, zwłaszcza w końcówce, kiedy z kata zmienia się w ofiarę. Szapiro w paru miejscach zachowuje się w serialu gorzej nawet niż w powieści (kluczowe dla fabuły zabójstwo 17-letniego chłopca tam jest przypadkowe, tu w pełni świadome). Korzysta jednak z praw głównego bohatera, którego oczami oglądamy zdarzenia, więc mamy naturalną skłonność do kibicowania mu.

Jeśli gotów jestem to łatwiej wybaczyć „Królowi" niż innym tego typu produkcjom, to dlatego, że Twardoch i autorzy scenariusza wtopili jednak gangsterskie praktyki w historyczne realia tamtej epoki. Szapiro jest produktem swojego losu – wyrosłego z biedy, bitego w dzieciństwie chłopca. Czy tłumaczy to w pełni brutalność i okrucieństwo? Pewnie nie. Co tłumaczy z kolei przestępczego bossa Kaplicę? Może zatruwające duszę konsekwencje konspiracji 1905 roku polegającej na strzelaniu do ludzi?

Ważniejsze jeszcze, że drapieżność ówczesnej bandyterki współgra z ogólnym klimatem przemocy cechującej lata 30. XX wieku. Może i Twardoch pokazał ją jako zbyt przemożną (a autorzy serialu nawet bardziej, szukając sensacji). Ale jakaś prawda w tym jest.

Portret antypolski?

Z tego samego powodu łagodzę oskarżenia o oszczerstwo wymierzone w naszą polską przeszłość, nie zgadzając się do końca ani z obrońcami jej nieskazitelnej wizji, ani z bezkrytycznymi chwalcami „Króla", dla których jest to ostateczna demaskacja polskiej prawicy, a może i polskiego patriotyzmu. Prawda, w kilku miejscach Szczeepan Twardoch, bijąc w prymitywizm świata pojęć nacjonalistów (prawdziwy) czy w napuszone uzasadnienia sanatorów dla przemocy państwowej (też prawdziwe), dochodzi do drwin z polskości. To jednak ledwie ślady. Choć zapewne wyolbrzymione przez fakt, że pisarz sam się ochoczo tej polskości wyrzekał.

Ale to wszystko jest bardziej skomplikowane, szare. Majmurek ogłasza, że serial wykpiwa tych samych nacjonalistów, którzy stają dziś w obronie kościołów przed Strajkiem Kobiet. A recenzentka „Wyborczej" pisze, że z Falangi wzięła się Bereza Kartuska, pokazana i w powieści, i w serialu jako katownia. Tak jakby nie wiedziała, że do Berezy pakowano w pierwszym rzędzie nacjonalistów (choć jest to pokazane i w powieści, i w serialu). Podkreślam to nie dla obrony polityki represji stosowanej przez piłsudczyków, lecz dla wykazania, że nie jest ten obraz do końca czarno-biały.

Warszawa końca lat 30. to według Twardocha miasto, w którym łatwo kogoś zabić, a jeszcze łatwiej pobić. Taki duch epoki. Bandyterka Kuma Kaplicy jest tu mocnym kontrapunktem dla falangistów. Podobnie jak rwące się do bicia jego lewicowe bojówki.

Owszem, następuje moment, kiedy Szapiro, człowiek Kuma, staje się elementem mniejszego zła, bo powstrzymuje zamach ewidentnych faszystów. Ale robiąc to, podtrzymuje tylko rząd silnej ręki generała Felicjana Sławoja-Składkowskiego. Potraktowanego zwłaszcza w serialu z niewątpliwą sympatią. A przecież to Sławoj w pełni aprobował Berezę Kartuską, co najwyżej gotów był z niej wyciągać Kuma, dawnego towarzysza z Organizacji Bojowej PPS.

Gdy do tego dodać fakt, że sam Szapiro ma gdzieś wszelkiego typu ideowe wartości, bo wierzy tylko w siłę... Owszem, gotów jest potraktować Falangę jako zagrożenie, bo dociera do niego, że nacjonalizm zostawia Żydom coraz mniej miejsca w tym kraju. Ale nie czyni go to szlachetnym.

Wątki niemiłe dla Żydów

Obraz Żydów często krzywdzących innych Żydów daleki jest tu od idealizacji. Po jednym z pierwszych odcinków oznajmiłem znajomym, że na dobrą sprawę niektóre wątki i sceny można by zaklasyfikować jako antysemickie. Co w dobie politycznej poprawności wystawia Twardochowi przynajmniej świadectwo szukania obiektywizmu.

Jeśli w tym gąszczu brutalności i kontrbrutalności Twardoch dokonał jakiejś korekty obrazu Żydów w stosunku do historycznej prawdy, to może tylko czyniąc ich bardziej skutecznymi w stosowaniu siły. Oglądając wszechmocnego, wkraczającego gdzie chce Szapirę, wdającego się w bójkę nawet ze strażnikami przed Radą Ministrów, miałem skojarzenie z „Bękartami wojny" Quentina Tarantino. W tym to filmie Żydzi w 1944 r. zabijają Hitlera – wbrew historycznej prawdzie.

Tu nagięcia historii nie są oczywiście tak wielkie. Nagięty jest klimat. Serial jeszcze poprawia pisarza. W powieści bokser bije do nieprzytomności żydowskiego dziennikarza i nie ponosi żadnej konsekwencji. W serialu tłucze polskiego redaktora Sokolińskiego. Czy to w ogóle możliwe?

Jest wszakże w tym twardzielstwie Szapiry, podobnie zresztą jak w obrazie pokazanych gdzieś kątem kamery żydowskich bojówek Bundu czy syjonistów, przeczucie tego, co już się zaczynało. Żydzi zaczynali się bronić w skali światowej, czego przejawem stał się marsz ku państwu Izrael. Akurat Szapiro, nie zdradzając akcji tym, co nie czytali i nie oglądali, nie stanie się uczestnikiem tego marszu. Okaże słabość.

To będzie słabość większości europejskich Żydów poddanych Holokaustowi. Ale obserwacja jest trafna, nawet jeśli popierana przesadnymi przykładami. To może najciekawszy wymiar – powieści i serialu. I pole do obserwacji nie zawsze przyjemnych dla społeczności żydowskiej. Szczególnie ta końcowa słabość Szapiry staje się tu gorzką łyżką dziegciu.

W obronie PPS

Napisałem, że Twardoch szuka szarości. Czasem aż nadmiernych, wbrew prawdzie. Klasycznym przykładem jest historia Kuma Kaplicy.

Gang organizowany w Warszawie przez socjalistów? PPS-owiec w roli bossa? Twardoch powołuje się na historię Łukasza Siemiątkowskiego, czyli Taty Tasiemki, oraz doktora chemii Józefa Łokietka, którzy ściągali haracze z kupców na Kercelaku. Ten pierwszy to niby Kaplica. Ten drugi – upiorny doktor Radziwiłek, grany tak brawurowo przez Borysa Szyca.

Wszystko się więc zgadza? Niekoniecznie. Tata Tasiemka i Łokietek byli członkami PPS – dawnej Frakcji Rewolucyjnej, która w 1928 roku zerwała z partią matką, trwając przy Piłsudskim. To zapewniało im do czasu bezkarność, jednak i tak nie uchroniło przed spóźnionymi represjami i wyrokami. Pod koniec lat 30. ta grupa (której liderem politycznym był zresztą kto inny, Rajmund Jaworowski) to już tylko cień samej siebie.

Twardoch nawet wymienia w pewnym momencie nazwę „Dawna Frakcja Rewolucyjna". Ale cała konstrukcja akcji wskazuje na Kaplicę jako lidera głównego nurtu PPS. Tylko wówczas przecież miałby możliwość mobilizacji w Warszawie mas. Tylko dlatego mógł być niewygodny dla organizatorów puczu do tego stopnia, że chcieli się go pozbyć. W serialu Kum jest w jeszcze bardziej oczywisty sposób jednym z liderów warszawskiej PPS.

W efekcie gangsteryzm idzie po prostu na konto socjalistów. Może dla masowego widza to żadna różnica, ja jednak występuję jako rzecznik reputacji tej partii, z pomocą której pod koniec lat 30. nie robiło się karier i pieniędzy. Czy Twardoch chciał być symetrystą historycznym na siłę? Czy pociągała go po prostu wizja gangsterskiego bossa recytującego tyrady w obronie mas pracujących? Dla mnie to fałsz. Co ciekawe, nie wychwycił tego nikt z lewicowych recenzentów. Może z powodu historycznej ignorancji.

Lista pułkownika Koca

Fałszem, można by rzec w drugim kierunku – przeceniania polskiego faszyzmu – jest wizja niedoszłego puczu płk. Adama Koca, lidera Obozu Zjednoczenia Narodowego, działającego w zmowie z marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym. Owszem, były takie plotki w roku 1937. Brały się stąd, że Koc chciał otworzyć struktury OZN na nacjonalistów i ulegał totalitarnym pokusom. Że chciał nasycić bezideowy obóz władzy ideologiczną treścią. Że spiskował z Bolesławem Piaseckim pokazanym tu jako Żwirski. Swoją drogą w kwestii obdarzania swoich bohaterów prawdziwymi bądź fikcyjnymi nazwiskami okazuje się Twardoch wybitnie niekonsekwentny.

Plotki kolportowali politycy opozycji związani z Frontem Morges. Miała powstać lista proskrypcyjna, na której znaleźli się podobno i prezydent Mościcki, i Walery Sławek, i nawet Aleksandra Piłsudska. Czy prominentny piłsudczyk byłby zdolny do mordu na dawnych świętościach swojego obozu, i dawnych kolegach, rękami falangistów? Zaprzeczyłby całej swojej biografii. Czy Koc mógł być po czymś takim wiceministrem jeszcze w rządzie emigracyjnym w Londynie?

Już historycy sanacji z czasów PRL uznawali to jedynie za domysł, a bardziej nawet produkt czyjejś fantazji. Twardoch traktuje serio, a jeszcze mocniej autorzy serialu, którzy udaremnienie puczu przedstawiają znacznie bardziej widowiskowo, co oznacza znacznie mniej prawdopodobnie, niż w powieściowej wersji. Czy tak wolno?

Mamy do czynienia z różnymi podejściami popkultury do historii. Z jednej strony jest pełen pietyzmu dla realiów kolejnych epok netfliksowy serial „The Crown" poświęcony jeszcze żyjącej królowej Elżbiecie II, gdzie jednak pokaźne fragmenty fabuły muszą być wymyślone, bo nikt nie był przy prywatnych rozmowach bohaterów. Czwarta seria zwłaszcza wzbudziła namiętne debaty o wiarygodności poszczególnych sytuacji, co decydowało o sympatii i antypatii do postaci. A przecież co do „głównych" faktów wszystko się z grubsza zgadzało.

Z drugiej strony, dostawaliśmy zawsze, i dostajemy w coraz większych dawkach zupełnie fantastyczne historie, dla których historyczne nazwiska i sytuacje są jedynie tworzywem wyjściowym. W serialu „Wielka" według sztuki Bobby'ego McNamary nie tylko po rosyjskim XVIII-wiecznym dworze Piotra III i Katarzyny Wielkiej hasają, zgodnie z najnowszymi trendami, rozliczni czarnoskórzy. Tam prawie nic nie zgadza się ze zdarzeniami realnymi. Wszystko służy za to jako pretekst do wulgarnych dowcipasów. Skądinąd się nas o tym przy każdym odcinku uprzedza. Ale boję się, że masowa widownia może i tak wierzyć, że „tak było". Twardoch i serial Matuszyńskiego są gdzieś pomiędzy tymi sytuacjami. Powtórzę raz jeszcze pytanie: czy twórcy mieli prawo tak potraktować PPS albo Koca i Śmigłego? To tylko sztuka, powie ktoś. Jeśli spadkobiercy nie zgłoszą sądowych pretensji, trudno stawiać wyobraźni pisarza czy czwórki scenarzystów tamy.

Mogą nawet pokazać, że głównym rozgrywającym w obozie sanacyjnym był Sławoj, a Rydz-Śmigły przychodził mu się tłumaczyć (tak jest w wersji filmowej). Gra Adama Ferencego jako ostatniego przedwrześniowego premiera jeszcze wzmacnia wrażenie postaci z charyzmą. Tyle że... tak nie było. Tu nie mamy już nawet wypełniania jakichś luk. Znamy prawdę.

Z domieszką nieprawdy

No, a jeśli na podstawie wymyślonych, a dotyczących realnych postaci bądź instytucji faktów szuka się prawdy o tamtych czasach, argumentów w historycznych dysputach... Wypada przynajmniej głośno o tym mówić, żeby odróżnić prawdę od nieprawdy. I nie można się zadowolić odpowiedziami: no przecież były i Falanga, i getto ławkowe, i Bereza. Hitler niszczący Żydów też był, a jednak nikt nie bierze serio finału „Bękartów wojny". Tu oddzielenie prawdy od fałszu jest trudniejsze, niemniej możliwe.

Nawet i w obrazie zjawisk bezspornych serial idzie w przerysowania dalej jeszcze niż Twardoch – dla efektu. W powieści Kumowi Kaplicy więzionemu w Berezie amputują rękę w szpitalu i pod narkozą. W serialu robi to lekarz rzeźnik w samym obozie – na żywca. Żeby było straszniej.

W moich oczach takie przerysowania psują ogólny efekt. Można w ten sposób skrzywdzić pamięć konkretnych postaci albo dobre imię różnych zbiorowości z dawnej epoki. Dla mnie pojęcie takiej krzywdy istnieje. Nie mam nic przeciw temu, aby ktoś widział tamten czas jako mroczny. Ale jeśli domalowuje kolejne smolistości farbką nieprawdy, warto mu tu wypominać.

Oponuję, mając świadomość walorów literackich powieści „Król". Pisarz operuje w kilku miejscach tak zaskakującymi skojarzeniami i fabularnymi przewrotkami dotyczącymi ludzkiej natury, że jego sława jest całkiem zasłużona. I serial to akurat zgrabnie oddaje.

Można do tego jeszcze dodać krwiste aktorstwo: poza Ferencym i Szycem m.in. Michała Żurawskiego (Szapiro), Arkadiusza Jakubika (Kum Kaplica), Małgorzaty Boczarskiej (Ryfka Kij), młodziutkiego Kacpra Olszewskiego (Mosze), Aleksandry Pisuli (Emilia) i wielu innych. Na osobne wyróżnienie zasługują czarno-białe sceny dziejące się kilkadziesiąt lat później, rozbudowane w stosunku do powieści – z udziałem Anny Nehrebeckiej, Jacka Braciaka i Janusza Gajosa. Mnie zaś i tak najbardziej zachwyciła prawie niema rola 25-letniego krakowskiego aktora Mikołaja Kubackiego jako demonicznego Eduarda Tiutczewa.

Staranność wykonania usprawiedliwia ogłoszenie sukcesu. Już sam fakt, że się o nim tyle mówi, czyni ten serial ważnym. A jednak będę się czepiał, choć mam wrażenie, że szukanie historycznej prawdy w podobnych produkcjach stało się niemodne.

Skoro przypomina Falangę i Berezę, ma prawo do wszystkiego? Nie sądzę. Nawet jeśli – myślę i o Twardochu, notabene współautorze scenariusza, i o reżyserze Matuszyńskim – mamy do czynienia z ludźmi wielkich talentów.

Za nami ostatni, ósmy odcinek „Króla", serialu Jana P. Matuszyńskiego, jeśli ktoś go oglądał jak ja w normalnym telewizyjnym rytmie. Adaptacja modnej powieści Szczepana Twardocha miała promocję jak mało która z podobnych produkcji. Nie chodzi tylko o reklamę pochodzącą od samego Canal+. Takie media jak „Gazeta Wyborcza" czy Onet.pl obwołały „Króla" najlepszym serialem roku, jeśli nie dekady.

Wpływa na to także popularność Twardocha jako pisarza. Jest jednym z nielicznych, którzy żyją w naszym kraju z uprawiania literatury. Jeszcze przed emisją serialu wznowiono powieść. Sprzedaje się ona lepiej niż najnowsze dzieło pisarza – powieść „Pokora".

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi