Wieczorem 1 lutego 2005 papież zaczął się dusić. Jego lekarz Renato Buzzonetti podjął decyzję o natychmiastowej hospitalizacji. Krótko przed godziną 23 pontyfeks trafił do kliniki Gemelli. Lekarze byli świadomi powagi zagrożenia życia. W Watykanie nastąpił paraliż władzy. Monarchiczny ustrój kumuluje decyzje w rękach głowy Kościoła. Już tylko w jednej sferze, nominacji biskupów, przy 4100 stolicach biskupich, nowe powołania podpisywane są niemal codziennie. Tak jak dziesiątki innych decyzji związanych z polityką zagraniczną i wewnętrzną Watykanu oraz całego Kościoła. Stałą obecność papieża wymuszają jego reprezentacyjne wystąpienia. W przypadku choroby są odwoływane. Pół biedy, jeśli dotyczą audiencji. Ale jeśli w grę wchodzi Boże Narodzenie, Wielkanoc lub inne ważne święto kościelne?
Rozumiał to Jan Paweł II. 15 lutego 1989 roku wydał oświadczenie o gotowości do abdykacji. Nigdy nie przekuł jej w czyn, choć od 2001 roku stan zdrowia uniemożliwiał mu realne sprawowanie władzy. Odsłoniła to w pełni pielgrzymka do Bułgarii, trzy lata przed dramatem z końca zimy 2005. Na lotnisku w Sofii papież nie mógł wejść po schodkach do samolotu, trzeba go było wnieść specjalną platformą przeznaczoną do umieszczania w samolocie kuchni pokładowej. Jego przemówienia były czytane, on sam, siedząc na tronie, zapadał się w nim.
Odpowiedział po włosku, a nawet po niemiecku
Tymczasem w lutym 2005 roku, po doraźnej zapaści zdrowia, do Niedzieli Palmowej 20 marca trzeba było Jana Pawła II podleczyć na tyle, by sprostał obowiązkom Wielkiego Tygodnia. W obliczu tej niepewności znów w Watykanie głowę podniosła grupa wpływowych członków Kurii Rzymskiej domagająca się abdykacji. Grupa istniała od kilku lat, a wraz z postępującą chorobą Parkinsona, kiedy papież mówił coraz bardziej niewyraźnie i kiedy przesiadł się na wózek inwalidzki, rosła w siłę. Do grupy należał kard. Joseph Ratzinger, najbliższy współpracownik Jana Pawła II. Tydzień po przywiezieniu papieża do kliniki, w niedzielę 7 lutego, w przemilczanej od dekady kwestii głos zabrał numer dwa w Watykanie po papieżu, sekretarz stanu kard. Angelo Sodano. Otwierając księgarnię na placu św. Piotra, eufemistycznie stwierdził, że „papież wie, kiedy trzeba ustąpić".
To, co nastąpiło potem, zdarza się niezwykle rzadko za Spiżową Bramą: kurialni kardynałowie, absolutny wierzchołek kościelnej centrali, zaatakowali się wzajemnie przy otwartej kurtynie. Prefekt Kongregacji Biskupów kard. Battista Re nie zostawił suchej nitki na kard. Sodano. Watykan podzielił się na dwa obozy – zwolenników i przeciwników abdykacji. Pierwszy twierdził, że papież jest zbyt chory, by przewodzić miliardowi katolików, drugi perorował, że papież mocno trzyma lejce władzy.
Do drugiej frakcji należał dyrektor biura prasowego Watykanu Joaquín Navarro-Valls, który 10 lutego wpadł na genialny pomysł: zorganizował wielką konferencję prasową. Zwykle Navarro-Valls na spotkaniach z prasą rzeczowo i skrupulatnie jak pruski urzędnik referował poszczególne wątki. Tym razem zaprosił do zgadywanki: kiedy papież wróci do Watykanu. „Za tydzień", „za 10 dni", strzelali dziennikarze. „Dziś wieczorem", odparował zdumionym żurnalistom. Czym wywołał medialną bombę. Cały Rzym stanął na nogi, by być świadkiem powrotu papieża. O to chodziło Navarro-Vallsowi. By na oczach miasta i świata Jan Paweł II triumfalnie powrócił do Watykanu i udowodnił, że rządzi w Kościele.