Tej jesieni Ministerstwo Zdrowia nie wzywało szpitali do wstrzymania zabiegów planowych jak podczas poprzednich fal koronawirusa. Nie musiało. Dla dyrektorów placówek i białego personelu już było jasne, że na planowe zabiegi chirurgiczne, ortopedyczne czy naczyniowe nie będzie miejsca, a oddziały zabiegowe zostaną przekształcone w covidowe. I że operować będzie się wyłącznie w przypadkach zagrożenia życia.
– Na stół operacyjny trafiają wyłącznie pacjenci w stanach nagłych, gdy zabieg chirurgiczny jest niezbędny dla ratowania zdrowia i życia – mówi Renata Florek-Szymańska z Porozumienia Chirurgów (PCh) „Skalpel", chirurg ogólny i naczyniowy.
I dodaje, że w szpitalu wojewódzkim, w którym pracuje, część chirurgii została przekształcona w oddział covidowy, a duża sala pooperacyjna, którą dysponował, służy za oddział intensywnej opieki medycznej dla ciężko chorych na covid.
Czytaj więcej
Pacjent oddziału covidowego ma prawo odmówić leczenia, ale nie może zostać wypisany na własne życzenie.
Brakuje miejsca i personelu
Podobnie jest w całym kraju, bo 20,8 tys. hospitalizowanych z powodu SARS-CoV-2, w tym 2 tys. na stanowiskach intensywnej terapii, trzeba gdzieś pomieścić. A 31,7 tys. przygotowanych dla nich łóżek potrzebuje znacznie więcej miejsca niż zwykłe łóżka szpitalne – wymagania związane z epidemią przewidują m.in. większe odległości między stanowiskami i możliwość dojścia do pacjenta z trzech stron. Łóżka covidowe konsumują więc przestrzeń, która zwykle mieści dwa, a nawet trzy razy więcej chorych.