Pisali o tym politolodzy, pisało wielu dziennikarzy i publicystów, dzisiaj liczby przyznają im rację – demokratyczna opozycja startująca z trzech list nie tylko wygrała wybory, ale przez sam fakt pluralizacji głosowania udało jej się zmarginalizować Konfederację, tym samym odbierając PiS-owi hipotetycznego koalicjanta. Czy zwolennicy jednej listy, którzy niemal do końca twierdzili, że tylko ich wariant przyniesie zwycięstwo, posypali głowy popiołem?
Nie mówcie tylko, żeście nie wiedzieli
„Opozycja, startując oddzielnie, nie będzie w stanie pokonać Prawa i Sprawiedliwości (z Konfederacją, która od tygodni zyskuje). Tylko jedna, wielka czteropartyjna koalicja wyborcza, której zresztą oczekuje większość zwolenników tej czwórki, daje demokratycznej opozycji szansę na odsunięcie Jarosława Kaczyńskiego od władzy” – pisała „Gazeta Wyborcza” w marcu, publikując pierwszy „sondaż obywatelski”, który rozpoczął sezon na szantaż moralny nazywany „jedną listą”. Sympatyzujący ze środowiskiem „GW” dziennikarze oraz politolodzy miesiącami prześcigali się w żonglowaniu liczbami oraz felietonami, których bliźniaczo podobne konkluzje zawsze kończyły się tą samą fałszywą alternatywą – albo jedność, albo porażka.
Czytaj więcej
Liderzy formacji szybko stracili nimb oryginalności i premię.
Oczywiście jedność definiowana była bardzo specyficznie. Rozumiano ją jako porzucenie partykularnych ambicji mniejszych partii, naiwnych marzeń o pluralizmie oraz sporów programowych, które w obliczu zagrożenia autorytarną władzą były jak troska o równo przystrzyżony trawnik, gdy za płotem płonął las. Tylko pod skrzydłami lidera – Donalda Tuska – istniała nadzieja na normalną, uśmiechniętą Polskę.
„Wątpiących zapewniamy, że wyniki były dla nas wielką niewiadomą, a dzisiaj są dramatycznym zaskoczeniem. Kto wie, czy to nie ostatni dzwonek alarmowy dla demokratów“, „Nie mówcie tylko, żeście nie wiedzieli” – pisał Jarosław Kurski, wicenaczelny „Wyborczej”, kreśląc manichejską linię podziału polskiej polityki, na mapie której nie było miejsca dla wahających się.