Marek Migalski: Konfederacja – wzlot i upadek

Liderzy formacji szybko stracili nimb oryginalności i premię.

Publikacja: 18.10.2023 03:00

Sławomir Mentzen w wieczór wyborczy

Sławomir Mentzen w wieczór wyborczy

Foto: PAP/Albert Zawada

Komitetem wyborczym, który przeszedł w czasie kampanii największe procentowe zwyżki i spadki, była Konfederacja. O ile pozostałe partie i koalicje miały w miarę stabilne notowania przez ostatnie miesiące, o tyle wspomniany komitet notował wiosną tego roku poparcie przekraczające 15 proc., by ostatecznie skończyć z wynikiem o połowę niższym. Jakie były przyczyny tego stanu rzeczy?

Forma za wcześnie

Zacznijmy od gwałtownego wzrostu popularności Konfederacji sprzed kilku miesięcy. Wydaje się, że miał on swoje przyczyny w kilku zjawiskach. Po pierwsze, w zmianie liderów – Janusz Korwin-Mikke i Grzegorz Braun zostali zastąpieni przez Sławomira Mentzena i Krzysztofa Bosaka. Twarze tych ostatnich mogły być bardziej akceptowalne przez nowych wyborców, niż znane i skwaszone oblicza tych pierwszych. Drugim czynnikiem, związanym z powyższym, było przekonanie części wyborców, że Konfederacja przestanie być ugrupowaniem „szurów”, specjalistów od obniżania wieku inicjacji seksualnej, „żydowskiego zagrożenia”, szkodliwości technologii 5G i wszystkiego tego, z czym wiązało się poprzedniej jej kierownictwo. Do tego doszedł „lewoskręt” Platformy Obywatelskiej, która zaczęła ścigać się z PiS na socjalne obietnice („800+? Proszę bardzo, tylko nie od nowego roku, ale już, natychmiast, od 1 czerwca!”). Ostatnim wreszcie bonusem, powodującym wzrost notowań Konfederacji, było narastanie (po roku od przyjęcia pierwszych uchodźców) nastrojów antyukraińskich, które akurat ta partia szczerze i otwarcie popierała i wzmacniała od pierwszego dnia wojny.

Czytaj więcej

Kto największym zwycięzcą, a kto przegranym? Bilans kampanii

Wszystko to działało na korzyść Mentzena i Bosaka – i sondażownie nie myliły się, oceniając ich wagę na politycznym rynku na kilkanaście procent. Co zatem się stało, że z tych wysokich notowań z perspektywą wzrostu nawet do 20 procent, Konfederaci spadli na prawie taki sam poziom, jak przed czterema laty. Przyczyn było kilka.

Po pierwsze świadoma akcja ze strony PiS i PO. Ta pierwsza partia wzmocniła swój antyukraiński przekaz – nie tylko w retoryce, ale także w realnych działaniach. Z kolei ta druga, powróciła do przynajmniej części swych liberalnych postulatów. Dołączyła się do tego, a nawet prześcignęła KO, Trzecia Droga, zwłaszcza ugrupowanie Szymona Hołowni, który kilka razy przemówił głosem zaprzysięgłego liberała (na przykład sprzeciwiając się pomysłowi „800+”).

Po drugie, nastąpiło znużenie efektem nowości. Po prostu – Konfederaci stracili nimb oryginałów i przestali czerpać korzyści z premii, którą daje pojawienie się na rynku politycznym. Z każdym tygodniem byli coraz bardziej „tutejsi”. Przypominali zatem sportowca, który złapał najwyższą formę na dwa miesiące przed igrzyskami.

Sławomir Mentzen okazał się nieporadnym populistą, który nie pamięta programu

Z tym związany jest trzeci powód odwracania się wyborców od tej formacji. Okazało się bowiem, że ten produkt wcale nie jest taki świeży i na jego listach można znaleźć wszystkich tych, którzy przez lata kojarzyli się ze skrajnością tej formacji – to znaczy antysemitów, zwolenników Hitlera, antyszczepionkowców, tropicieli masonów i reptilian, zwolenników teorii spiskowych. Oraz Janusza Korwin-Mikkege i Grzegorza Brauna, oczywiście. Temu pierwszemu zaczęto wypominać (w czasie gdy wybuchła Pandora Gate) skandaliczne słowa o obniżeniu wieku inicjacji seksualnej, on zaś dawał się filmować na imprezach, na których o kobietach mówiono jako o dobytku. Na nowych wyborców musiało podziałać to jak płachta na byka.

Anonimowi kandydaci Konfederacji

Kształt list był kolejną przyczyną porażki Konfederacji. I nie chodzi tylko o to, że znaleźli się na niej dziwacy i osoby o poglądach powszechnie nieakceptowalnych. Chodzi także o to, że były to przede wszystkim „nonejmy”, czyli ludzie zupełnie przypadkowi, anonimowi, bez społecznej wagi i znaczenia w lokalnym środowisku. Zdecydowana większość tych 960 kandydatów to jacyś studenci, znajomi znajomych, przypadkowi działacze. Nie przynosili ze sobą żadnej wartości dodanej, wypełniali tylko listy. Dokładnym przeciwieństwem tej praktyki są co cztery lata listy PSL i to dlatego właśnie partia ta zawsze ma niskie notowania w sondażach, ale na koniec wypada całkiem nieźle. Bo umieszcza na swoich listach popularnych i szanowanych liderów lokalnych – wójtów, burmistrzów, przedsiębiorców, liderów lokalnych, przewodniczących kół gospodyń wiejskich czy ochotniczych straży pożarnych. Właśnie takich ludzi, przynoszących ze sobą własnych zwolenników i własny autorytet, dramatycznie brakowało na listach Konfederacji.

Czytaj więcej

Janusz Korwin-Mikke przeprasza Karinę Bosak "jeśli czuje się urażona"

Jeśli już jesteśmy przy samej kampanii – zabrakło „kasy”. Banalny, ale wart odnotowania czynnik. Owi nijacy kandydaci nie przynosili ze sobą setek tysięcy złotych na swoje kampanie, a partia miała ograniczone zasoby (zwłaszcza w porównaniu z tym ugrupowaniami, które określa jako siedzące od lat przy stoliku). To ubóstwo było widać na ulicach naszych miast – plakaty i banery Konfederacji ginęły w morzu billboardów innych komitetów.

Niedojrzałość liderów

Wreszcie sprawa ostatnia – zachowanie lidera i przyjęta strategia kampanijna. To Mentzen na początku przyciągał nowy elektorat do partii i to Menzten na końcu go do niej zraził. Okazał się politykiem niedojrzałym, uważającym, że realny świat wygląda jak ten z TikToka, a wszystko da się zamknąć w zgrabnym bon mocie. Jego spotkania z wyborcami, na których popisywał się tym, ile piw może wypić, rozrzucał banknoty, prezentował się na tle sztucznych ogni i zabawiał publiczność żarcikami, mogły podobać się tylko „gimbazie”, natomiast musiały zrażać do niego tych, którzy przyszli do Konfederacji, szukając w niej antidotum na socjalną licytację między PO i PiS. Poważni ludzie, mali przedsiębiorcy, wkurzeni biznesmeni musieli czuć się zażenowani, widząc te zagrywki godne rozkapryszonego dzieciaka, a nie politycznego lidera. Nie pomogło Mentzenowi także i to, że gdy wyszedł ze strefy komfortu, czyli ze swoich mediów społecznościowych, i musiał skonfrontować się z dziennikarzami czy choćby z Ryszardem Petru, to okazał się nieporadnym populistą, który nie pamięta swego programu, nie potrafi udzielić odpowiedzi na najprostsze pytania, a jego rozwiązania poważnych problemów są tylko pusto brzmiącymi hasełkami. Z każdym tygodniem młody lider Konfederacji stawał się parodią samego siebie.

Czytaj więcej

Łukasz Warzecha: Tylko do swoich. Dlaczego PiS poniósł porażkę

Tyle o nim. A strategia. Tu ani Mentzen, ani Bosak nie mieli dobrego wyjścia, bo powiedzenie, że po wyborach będzie się tworzyć koalicję z PiS lub z PO, byłoby przyjęte bardzo źle przez jedną lub przez drugą połowę ich elektoratu. Wybrali więc zapewnianie, iż nie poprą ani Kaczyńskiego, ani Tuska. I chyba nie mieli innego wyjścia. Tyle tylko, że to uczyniło ich zbędnymi w tej kampanii, bowiem właśnie o to w niej chodziło – czy rządzić nadal będzie PiS czy jednak PO. Stanęli jakby obok najważniejszej emocji. I zapłacili za to odejściem części wyborców, którzy jednak chcieli przyczynić się do rozstrzygnięcia wojny między Kaczyńskim a Tuskiem.

Historia wzlotu i upadku Konfederacji w czasie minionej kampanii jest co najmniej tak ciekawa jak zasadnicza rozgrywka między głównymi graczami. I to chyba nie tylko dla politologów.

Autor jest politologiem, prof. UŚ.

Komitetem wyborczym, który przeszedł w czasie kampanii największe procentowe zwyżki i spadki, była Konfederacja. O ile pozostałe partie i koalicje miały w miarę stabilne notowania przez ostatnie miesiące, o tyle wspomniany komitet notował wiosną tego roku poparcie przekraczające 15 proc., by ostatecznie skończyć z wynikiem o połowę niższym. Jakie były przyczyny tego stanu rzeczy?

Forma za wcześnie

Pozostało 95% artykułu
Wybory
Wybory samorządowe 2024: Oficjalnie: Jacek Sutryk musi walczyć w II turze
Wybory
Wybory samorządowe 2024: PiS w siedzibie partii świętuje sukces. Na scenie pojawił się Jacek Kurski
Wybory
Wybory samorządowe 2024: PiS wygrywa w kraju, ale traci władzę w województwach
Wybory
Wybory samorządowe 2024. Jarosław Kaczyński: Nasze zwycięstwo to zachęta do pracy, a chcieli nas już chować
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Wybory
Wybory samorządowe 2024: Frekwencja do godziny 17 niższa niż pięć lat temu