Dekalog”, który miał premierę w 1988 r. trafia na scenę w czasie, gdy spora część młodszych pokoleń rezygnuje z lekcji religii, odchodzi z Kościoła, który przeżywa kryzys, wstrząsany licznymi skandalami bądź przekroczeniami, czego pośrednio dotyczyło poprzednie przedstawienie Wojciecha Farugi w Narodowym – „Matka Joanna od Aniołów”. - Pomysł wystawienia „Dekalogu” jest owocem poszukiwania tekstu, który jest w stanie rozpoznać naszą złożoną rzeczywistość – mówi reżyser. - Zaczęliśmy rozmawiać na ten temat z dyrekcją Narodowego dwa lata temu, tuż po adaptacji opowiadania Iwaszkiewicza. Mam poczucie, które coraz bardziej się wzmacnia, że „Dekalog”, zapis kondycji ludzkiej w końcówce lat 80-tych, czyli tuż przed przełomem, w okresie poważnego załamaniu i upadku - jest próbą przywrócenia się do pionu, znalezienia tego, co wertykalne.
W tamtym czasie Kościół z Janem Pawłem II na czele był autorytetem, dlatego wolniejsze potraktowanie dekalogu miało posmak lekkiej herezji. - Czytając „Dekalog” Piesiewicza wielokrotnie miałem poczucie, że nawiązuje do rodzaju religijności, w której w relacji między człowiekiem a Bogiem, żadna instytucja pośrednicząca nie jest potrzebna. Powiedziałbym o religijności Abrahama ze Starego, a nie Nowego Testamentu. Zaś najważniejsza jest figura Boga-Ojca. W serialu Kościół pojawiał się zresztą marginalnie, z księdzem podczas pasterki, wygłaszającym kazanie o byciu we wspólnocie. - A także w części trzeciej, która pokazuje psychodeliczny rajd po zimowo-nocnej Warszawie dwójki ludzi, próbujących popełnić samobójstwo, i nie mającej do tego odpowiedniej odwagi. Na tym tle mam poczucie, że Kieślowski i Piesiewicz wzięli ramę z dekalogu, a tak naprawdę mieli do opowiedzenia niejednoznaczne historie.
Podczas pracy docierały do nas wiadomości, że historie ze scenariusza są zaczerpnięte z życia. W pracy nad tekstem bardzo zmieniło to naszą perspektywę. Najbardziej znane jest tło odcinka ósmego, inspirowanego historią Hanny Krall. - Nawiązując do jej postaci Elżbieta przybywa na wykład do Instytutu Filozofii UW, gdzie okazuje się, że autorytet moralny - profesor Zofia jest osobą, która nie uratowała małej Elżbiety jako żydowskiego dziecka w czasie okupacji. Dorosła już kobieta staje się wyrzutem sumienia, ponieważ fundamentem systemu profesorki jest uznanie życia dziecka za wartość najwyższą.
Jednocześnie, jak wszystko u Kieślowskiego i Piesiewicza, nic nie jest jednoznaczne. Poznajemy perspektywę Zofii i nie dostajemy odpowiedzi, która z kobiet ma rację. To ważna refleksja dla inscenizacji.
- Kiedy rozmawiam z wieloma osobami, mówią że „Dekalog” to cykl moralizatorski. Nie zgadzam się. W pierwszym odcinku mam miejsce dziwna rozmowa z komputerem, dotycząca fizycznej przewidywalności warunków, w których można wejść na zamarznięty lód i kiedy jest to bezpieczne. To trawestacja rozmowy z Bogiem, którego nie da się do końca pojąć. Ale w egzystencjalnej wizji „Dekalogu” człowiek pozbawiony jest transcendencji i metafizyki, która będzie nadawała sens życiu. Sam musi się uporać z tą sytuacją.