Do całodobowej kontroli busów i autokarów na granicach (pomiar temperatury wszystkich pasażerów i kierowców oraz wypełnienie formularzy z danymi) włączono wszystkie służby mundurowe – także pracowników Krajowej Administracji Skarbowej. Od czwartku punktów będzie dwa razy więcej – 11 na granicy z Niemcami i Czechami (początkowo był tylko jeden), która jest popularną trasą do Austrii i Włoch. Na granicy ze Słowacją wytyczono 5 punktów, z Litwą – 2. Na 12-godzinnej zmianie każdy obsługuje po kilkunastu funkcjonariuszy i pracowników sanepidu czy ratowników medycznych. Tylko ze Straży Granicznej do tych zadań na jedną zmianę oddelegowano aż 120 funkcjonariuszy.
Zdaniem gen. Adama Rapackiego, byłego szefa MSWiA, sytuacja jest wyjątkowa i żeby powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa, potrzebne są bardziej radykalne działania. – Najlepiej byłoby ograniczyć przemieszczanie się ludzi pomiędzy krajami, przez granice, wręcz może na jakiś czas je zamknąć. A także nie przemieszczać się pomiędzy miastami i po prostu siedzieć w domach. Wiąże się to z zamarciem życia publicznego, jednak na jakiś czas warto takie rygory wprowadzić – tłumaczy.
Przeczytaj także: Narodowa kwarantanna. Szkoły zamknięte do 25 marca
Spisywanie na granicach podróżnych wjeżdżających do kraju – ich danych i miejsc, do których się udają – nie wystarczy. – Także dlatego, że część osób jest nosicielami, nie ma jeszcze symptomów choroby, a może zarażać innych – mówi gen. Rapacki.
Podobne wątpliwości ma także dr Krzysztof Liedel, ekspert ds. terroryzmu. – To, co wprowadza rząd, to raczej półśrodki. Zresztą decyzje te zapadły, dopiero kiedy pojawił się „pacjent zero” w Lubuskiem. Szkoda, że nie wcześniej. Moim zdaniem można było zrobić więcej i szybciej – podkreśla Liedel. Np. ostatnio Austria zakazała podróży do Włoch. W tym samym czasie Polacy jeździli tam na narty.