Korespondencja z Caracas
Zmarły 5 marca prezydent spogląda na swoich rodaków ze wszystkich stron. W miastach, miasteczkach i na wsiach wiszą ogromne portrety przywódcy, patrzącego odważnie w przyszłość, wzywającego stanowczym gestem ręki do nieustawania w budowaniu „socjalizmu XXI wieku" albo po prostu salutującego w swoim charakterystycznym czerwonym berecie (był on podpułkownikiem wojsk spadochronowych).
Wszystkie billboardy i plakaty, którymi zalepiony jest cały kraj, są efektem dwóch kampanii wyborczych, które odbyły się w Wenezueli w ciągu sześciu miesięcy. Jedne wybory prezydenckie odbyły się w październiku zeszłego roku, a drugie w kwietniu, po śmierci Cháveza. Wiele billboardów niesie ze sobą hasło, które do znudzenia powtarzane jest przy każdej okazji przez władze: „Chávez vive, la lucha sigue" („Chávez żyje, walka trwa").
W kierunku Kuby
Poza billboardami i plakatami władze postarały się też, żeby w najbardziej uczęszczanych miejscach nie zabrakło murali Cháveza przedstawianego wspólnie z Fidelem Castro, Simónem Bolívarem (bohaterem walk o niepodległość kraju w XIX wieku) czy też z Jaserem Arafatem.
W wielu miejscach władze stworzyły coś, czego nie sposób nazwać inaczej jak tylko kapliczkami Hugo Cháveza, gdzie wszyscy jego zwolennicy mogą składać kwiaty w hołdzie „El Comandante". Kapliczki można znaleźć m.in. w szkołach i w szpitalach.