Jeśli wierzyć doniesieniom medialnym, Ministerstwo Sprawiedliwości planuje uregulowanie prawne opieki naprzemiennej. Ta, choć od lat bywa orzekana przez sądy, nie doczekała się jak dotąd ustawowej formuły.
Tym bardziej zatem wywołuje kontrowersje. Za granicą funkcjonuje wiele modeli takiej opieki nad dziećmi, ale w Polsce co do zasady przyjmuje się, że „nie ma jak u mamy”. Aby przyjąć, że gwarancji prawidłowego sprawowania pieczy nad dzieckiem nie daje matka, musi się ona niebywale nagimnastykować, np. popadając w niekontrolowany nałóg albo targając się przy dziecku na własne życie. Ojciec zaś, by wykazać, że nadaje się do równouprawnionego rodzicielstwa, powinien podjąć – bez cienia przesady – walkę z systemem.
Czytaj więcej
Rozwodnicy, którzy zgodnie zajmują się dziećmi, ale na zmianę (w innym miejscu i czasie), nadal mogą korzystać z rozliczenia dla osób samotnie wychowujących dzieci. A przy opiece naprzemiennej prawa do ulgi nie ma tylko ten, który faktycznie pobiera 800+.
Gdy matce należy ponad wszelką wątpliwość udowodnić nieprawidłowości, ojciec musi wykazać ich brak, a domniemanie jego prawidłowego postępowania co do zasady nie istnieje. Dlatego uzyskanie prawa do opieki naprzemiennej przez ojca to niemałe wyzwanie.
W sprawach, w których rodzice odmiennie zapatrują się na kwestię sprawowania bieżącej opieki nad wspólnymi dziećmi, kluczowym argumentem za lub przeciw opiece naprzemiennej jest dobro dziecka, które to pojęcie bez cienia przesady należy do bodaj najczęściej nadużywanych instytucji prawa rodzinnego. Obecne jest dziś nie tylko w języku prawników, ale i pedagogów, psychologów, publicystów, oświatowych praktyków i ekspertów, polityków, nauczycieli, a także samych rodziców i opiekunów dzieci. Pojęcie to uwikłane jest jednakże w różne konfiguracje i konteksty społeczno-kulturowe, których istotną cechą jest zmienność oraz niejasność intencji – odmiennych niż deklarowane przez strony postępowania. Rodzice bowiem, zasłaniając się dbaniem o dobro dzieci, zbyt często skłonni są odbierać im głos.