Anna Kozicka- Kołaczkowska: Apokalipsa w stolicy na ulicy

W sobotę, w Warszawie należy więc machać powściągliwie, bez „zawłaszczania” patriotyzmu i doniosłej daty 13 grudnia

Publikacja: 11.12.2014 13:39

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Ja tam się cieszę z wyników wyborów. Podróżowanie metrem w kaskach ochronnych może stać się unikalną szansą turystyczną stolicy, a wodoloty przyrzeczone Warszawie łońskiego roku przez HGW wróżą jeszcze lepiej. Zresztą, nie mamy wyjścia. HGW u płota, masz wodolota. W tej sytuacji istotnie znakomicie stosuje się słynny, acz nieco grafomański werset „Pchajmy więc taczki obłędu jak Byron, bo raz mamy bal", którym wzywa społeczeństwo pieśniarka Maryla.

Nie ma lekko. Weźmy hasło: „Bhawo ja" – spreparowane na podkoszulku w hołdzie dla HGW przez jakiegoś lizusa. Słuch fonematyczny podpowiada mi, że ów wątpliwy greps brzmi w naturze raczej: „Blawo ja." Jak „plofesol baldzo mądlych splaw i plezydent zalazem". Ale co tam. Miło jest mieć wygadaną władzę i niejedno z łatwością można wybaczyć, gdyby tylko za każdym powrotem na stolicy łono przestała napadać człowieka obsesja, że znowu znalazł się w ruskim zaborze.

Niestety, w Warszawie i okolicy jest na razie głównie multum 24 - godzinnych sklepów z wódą oraz adekwatnych obyczajów. Masa na ulicach fizjonomii naznaczonych wielopokoleniowym alkoholizmem. Zacofany, dziadowski poziom wszelkich usług dla domu. Rejony aglomeracji bez gazu i kanalizacji, czyli kosmos i wstrząs dla przyjezdnego słoika. Śmieci gnijące tygodniami na trawnikach dzielnic. Odór mocznika nawet na głównych, „prestiżowych", lepkich od brudu, promenadach spacerowych miasta – czego już nie tak wiele w coraz bardziej wypielęgnowanej Polsce. Zapuszczone, warszawskie parki. Wyziewy, ciemność, marazm i wiocha Starówki. Niespuentowana wciąż hańba pacyfikacji KDT. Do tego miasta nie rwie się turysta. Jeżeli, to z Orientu raczej. A z powodzeniem mogłyby przeganiać się po nim tłumy dziesięciokrotne, jak w czeskiej Pradze. Na razie, dla przybysza ze świeżym okiem, niekoniecznie z zagranicy, tu zaczyna się Azja. Północna. Bez kitu. Tego stanu nie przyćmi blichtr migotania przeinwestowanych, niczym bariery na polskich autostradach, świecidełek bożonarodzeniowych.

Jak na złość, od razu więc przypomina się kadencja, kiedy HGW lansowała się na stylowej fotografii z fortepianem. Dopokąd, nie znający się na wschodniojewropejskim PR, gościnni Amerykanie nie podstawili jej usłużnie instrumentu, żeby się popisała. Condoleezza Rice gra świetnie. Czasem jednak o wiele bezpieczniejsza i widowiskowa jest sztuka nurkowania. Wyłonienie się z głębi Wisły z dwiema, okazałymi, starogreckimi amforami jako szczęsnym znaleziskiem archeologicznym nieraz daje lepszy efekt. I siara jest mniejsza, niż przy zdejmowaniu się dla picu z fortepianem.

„Patrzymy wszyscy przez chwilę na mówcę, który czyta pracowicie z wielkiej sterty kartek. Źle akcentuje słowa, posługuje się dziwnym akcentem ludowym, którego lud nie używa" – tak występy politycznych demiurgów naszego świata ujmuje Tadeusz Konwicki. Czasami cieszę się, że nie jestem wybitnym pisarzem, bo tacy to dopiero miewają optykę.

„W obie strony przewalały się świąteczne tłumy. Ale nie szły one dostojnie, z uniesionymi głowami, spozierając życzliwym wzrokiem, co tak dobrze pamiętam z dzieciństwa.(...) te tłumy szukały żeru, okazji kupna czegoś nieodzownego do życia, szczęśliwego trafu we frajerstwie chytrego państwa.

O Boże, gdzież się podziały niegdysiejsze fizjonomie moich rodaków. (...) Gdzież ten wdzięk i urok powabnych mieszkańców wyrosłych nad brzegami romantycznych rzek pośrodku Europy.

Oto płyną w tę i w tamtą stronę jakieś przykre pyski. Złe, niechlujne, napiętnowane dziedziczną i nieodwracalną brzydotą. Czasami mignie między nimi obły arbuz mordy aparatczyka państwowego lub partyjnego. Oni się wyróżniają jakimś opuchnięciem alkoholicznym (...) Chryste Panie, kiedy to się stało, kiedy to społeczeństwo zła wiedźma przemieniła za karę w wielki tabun jaskiniowców. (...). Nikt już w pieśniach nie opiewa urody Polek, nikt już nigdzie nie podziwia szlachetnej rycerskości Polaków." ( Tadeusz Konwicki, Mała Apokalipsa )

Skarlenie ludzi jest, według pisarza Konwickiego, głównym nieszczęściem kraju. Warszawa - „jest stolicą narodu, który wyparowuje w nicość".

„Ale ostatnia wojna nie tylko zabiła kilkadziesiąt milionów ludzi. Ostatnia wojna zdruzgotała niechcąco i przypadkowo wielki pałac kultury europejskiej, moralności, estetyki i obyczaju." – orzekł ów diznozaur polskiej inteligencji, który stracił gust do współczesnych, miejscowych realiów. Nigdy nie odwołał swojej diagnozy.

„Nasi hycle ubierają się modnie, to Europejczycy z doktoratami z socjologii albo z prawa". „Im więcej bezprawia, tym obfitsze prawo" – tak to widział. Costa Gavras nakręcił film z Jirim Mentzlem na podstawie jego powieści. Oczywista, że nie obywatele typu Stuhr J.i M.. W Polszy takiego czegoś nie bywajet.

Opozycjonisty – bohatera „Małej Apokalipsy"- w ostatniej wędrówce po ulicach stolicy nie odstępuje płatny agenciak. W co drugiej bramie legitymują go służby. Wreszcie, otrzymuje on łomot i okropny zastrzyk na zapleczu knajpy, bowiem w dzień partyjnych fet funkcjonariusze miejscowi i ci ściągnięci z prowincji łączą siły zaopatrzeni w „metrowe pały, wprowadzone z okazji jakiejś rocznicy".

Ale to tylko katastroficzna literatura o życiu w komunistycznym państwie totalitarnym. 13 grudnia, czyli w sobotę, na ulicach Warszawy przecież tak nie będzie. Policyjny rzecznik Sokołowski określa wprawdzie 11 listopada „narodową zadymą", lecz to nie bezczelność, tylko wolność słowa i demokracja. Film zaś z posłem Wiplerem udowodnił, że jakieś procedury legitymowania muszą być, i że z ich racji każdy „może poocierać się o płyty chodnikowe" – jak definiuje prokuratura. Policjant zaś nie tyle zespołowo katuje obywatela, co „depcze mu ręce w celu zmiękczenia, żeby założyć mu kajdanki". Czy komuś jeszcze żal skopanego, sponiewieranego obywatela? Który wszakże „machał rękami w okolicach głowy, więc policjant poczuł się zagrożony" - jak wyłuszczał rzecznik rączego zespołu stróżów prawa.

W sobotę, w Warszawie należy więc machać powściągliwie, bez „zawłaszczania" patriotyzmu i doniosłej daty 13 grudnia, gdyż prawdziwi, nadwiślańscy patrioci nie zawłaszczają, tylko oglądają w tym czasie „Klossa" lub coś jeszcze bardziej patriotycznego. Na przykład jajcarskie „Daleko od noszy". Deptanie rąk w celu zmiękczenia nie jest do końca aż tak lekką rozrywką jak się wydaje. Tyle tylko, że to każdy, niemiecki policjant typu ZOMO obnosi na plecach uniformu swój wielki, odblaskowy numer. Fosforyzujący na biało albo czerwono. W Polszy jeszcze tak nie bywajet. Przynajmniej można zmiękczać bez zdejmowania kibolskiego szalika.

Ja tam się cieszę z wyników wyborów. Podróżowanie metrem w kaskach ochronnych może stać się unikalną szansą turystyczną stolicy, a wodoloty przyrzeczone Warszawie łońskiego roku przez HGW wróżą jeszcze lepiej. Zresztą, nie mamy wyjścia. HGW u płota, masz wodolota. W tej sytuacji istotnie znakomicie stosuje się słynny, acz nieco grafomański werset „Pchajmy więc taczki obłędu jak Byron, bo raz mamy bal", którym wzywa społeczeństwo pieśniarka Maryla.

Pozostało 93% artykułu
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki
Publicystyka
Brodzińska-Mirowska: Platformo, nim wybierzesz kandydata, sprawdź najpierw pogodę
Publicystyka
Michał Laszczkowski: Największym niszczycielem zabytków jest polskie państwo
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Europa nie jest gotowa na Donalda Trumpa
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje