Z samą Wigilią nie ma specjalnego problemu. Prawdę powiedziawszy, dotyczy on chyba głównie handlu i drobnych usług, bo w większości przedsiębiorstw i tak w praktyce wtedy się już nie pracuje. Ale przecież ewentualny spór pracodawców i pracowników o wolne Wigilie to tylko przedsmak tego, co nas wkrótce czeka. Sporu o czterodniowy tydzień pracy. Taki, z jakim zaczynają już eksperymentować Belgowie, Niemcy, Brytyjczycy czy Skandynawowie.
Skrócenie czasu pracy wraz z rosnącą wydajnością gospodarki nie jest zjawiskiem nowym. Podczas rewolucji przemysłowej w XIX wieku, przeciętny europejski robotnik pracował od 10 do 12 godzin dziennie, przez 6 dni w tygodniu, a więc tydzień pracy miał ponad 60-70 godzin (żadnych urlopów też nie było). Dopiero po pierwszej wojnie światowej normą stał się ośmiogodzinny czas pracy, choć nadal pracowało się od poniedziałku do soboty. Przykład przyszedł zza oceanu: poczynając od roku 1926 Henry Ford zaczął zamykać swoje zakłady na cały weekend, dając pracownikom więcej czasu na odpoczynek i regenerację. Ford był geniuszem. Podczas gdy wszyscy inni przedsiębiorcy pukali się w głowę, on pokazał, że zyski jego fabryk z tytułu wzrostu wydajności równoważą koszty spowodowane krótszym czasem pracy. Stopniowo większość krajów świata wprowadziła pięciodniowy tydzień pracy, a jego maksymalny wymiar wynosi obecnie od 35 godzin we Francji, poprzez 40 w większości krajów Europy i w USA, po 48–50 w niektórych krajach rozwijających się (rekordzistą jest Pakistan z 54 godzinami).
Czy można wprowadzić czterodniowy tydzień pracy również w Polsce? Oczywiście że można, trzeba tylko pamiętać, że będzie to miało swoje konsekwencje.
Natychmiastowe wprowadzenie skróconego tygodniowego czasu pracy, przy zachowaniu poprzedniej płacy (a inaczej nikt sobie tego nie wyobraża) spowoduje oczywiście, że koszt godziny pracy wzrośnie. Nie ma co się oszukiwać – efektem będzie spadek konkurencyjności, a w konsekwencji ograniczenie wzrostu produkcji. Oczywiście pracodawcy będą umieli sobie z tym stopniowo poradzić, ale bez wątpienia proces ten należy rozłożyć w czasie.
Poradzenie sobie polega na tym, że w kolejnych latach wzrost płac byłby wolniejszy, niż w przypadku dłuższego czasu pracy. To nie jest żadna antypracownicza propaganda, to prosta arytmetyka potwierdzona danymi. Wydajność na godzinę pracy w gospodarkach USA, Niemiec i Francji jest zbliżona (we Francji 7 proc. poniżej, w Niemczech 12 proc. powyżej amerykańskiej). Ponieważ jednak w USA przeciętnie pracuje się 1799 godzin rocznie (zwłaszcza krótkie są urlopy), we Francji 1500, a w Niemczech tylko 1343, więc przeciętny Niemiec ma dochód o 16 proc. niższy, a Francuz o 23 proc. niższy od dochodu Amerykanina.