Piorun to przenośny przeciwlotniczy zestaw rakietowy, który służy np. do zwalczania śmigłowców przeciwnika. Mocno upraszczając: to zestaw startowy, czyli rura, którą żołnierz kładzie na ramię i z tego wystrzeliwuje pocisk. Maksymalny zasięg to nieco ponad 5 km. Jest to urządzenie proste w obsłudze, szkolenie zajmuje zaledwie kilka dni. Pioruny dobrze sprawdziły się podczas wojny w Ukrainie i jest to jeden z nielicznych produktów PGZ, który znajduje klientów za granicą. Koszt jednego takiego pocisku to nieco ponad 200 tys. euro. Producentem jest mające siedzibę w Skarżysku-Kamiennej Mesko, które wchodzi w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Czytaj więcej
Świętokrzyskie Mesko i podwarszawski Telesystem intensywnie pracują nad nowymi wersjami rakietowych pocisków przeciwlotniczych Piorun - ujawniły firmy. Nie jest tajemnicą, że inżynierów i badaczy inspirowały doświadczenia z użycia przenośnej broni w Ukrainie.
Gra o 100 mln zł
Jak informowaliśmy jako pierwsi w sierpniu na łamach „Rzeczpospolitej”, sprzedaż piorunów jako jedynego polskiego produktu została zgłoszona do unijnego programu EDIRPA, który według urzędników Komisji Europejskiej „ma wzmocnić europejski przemysł obronny przez zamówienia realizowane na zasadzie współpracy”. Budżet EDIRPA to 310 mln euro, które są równo podzielone na trzy części: amunicyjną, dotyczącą obrony powietrznej i wymianę platform. – Celem programu jest zmniejszenie różnorodności posiadanego sprzętu i konsolidacja przemysłu zbrojeniowego – wyjaśniają analitycy Justyna Gotkowska i Łukasz Maślanka z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Oprócz Wojska Polskiego we wspólnym zamówieniu partycypować mają Litwini, Estończycy i Norwedzy. Wszystkie te kraje z piorunów już korzystają, więc dla ich sił zbrojnych pozyskanie kolejnych egzemplarzy jest oczywistym krokiem.
Jutro ma dojść do podpisania oficjalnego listu intencyjnego między stronami w tej sprawie. Taki dokument to jeden z tzw. kamieni milowych, które trzeba spełnić, by mieć szansę na pozyskanie unijnego finansowania. – Cieszę się, że inicjatywy europejskie zaczynają się finalizować. Jak zawsze najważniejsze będą umowy wykonawcze, ale akurat w tym wypadku nie powinno tu być problemu – komentuje Przemysław Kowalczuk, były członek zarządu Mesko SA.