Mogłoby się wydawać, że zapowiedź współpracy pomiędzy ugrupowaniami Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza powinna zostać przyjęta z życzliwością przez opozycyjne partie i sprzyjające im media. Stało się inaczej. Z Koalicji Obywatelskiej płyną uszczypliwe komentarze, zaś w opozycyjnych mediach dominuje niezadowolenie.
Socjologowie nie są zgodni, czy korzystniejsza dla wyborczych szans opozycji jest jedna, dwie czy trzy listy. Mnie bliskie są analizy prof. Jarosława Flisa, sceptycznego w ocenie atutów jednej listy opozycji. Trzeba też zauważyć, że zwolennicy jednej listy niekoniecznie muszą się kierować prymatem dobra wspólnego nad partykularnymi interesami, ale często wyrażają opinię dominującą w kierownictwie Platformy Obywatelskiej, że to pod jej przywództwem powinny pójść do wyborów inne partie opozycyjne.
Posłanka Hanna Gill-Piątek, która na znak protestu przeciwko zbliżeniu pomiędzy Polską 2050 i PSL opuściła partię Hołowni, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” przestrzega przed blokiem konserwatywno-ludowym i wyraziła obawę, że pozostając w jego ramach, mogłaby zostać pozbawiona wolności głosowania zgodnie ze swymi przekonaniami w kwestiach światopoglądowych.
Czytaj więcej
Po tysiąckroć błędne jest przekonanie, że nasze „słuszne” poglądy podzielają niemal wszyscy inni.
Warto przypomnieć, że PSL zawsze w kwestiach światopoglądowych uznawał prawo swych parlamentarzystów do głosowania zgodnie z sumieniem, a od pewnego czasu wręcz przeciwne jest oficjalne stanowisko PO. Donald Tusk, jej przewodniczący, oświadczył, że na listach wyborczych znajdą się wyłącznie kandydaci, którzy zobowiążą się do poparcia ustawy radykalnie liberalizującej ustawodawstwo antyaborcyjne.