Nie trzeba być przeciwnikiem władzy, żeby dostrzec pleśń na ideach, rdzę na porzuconej stępce, puste place w miejsce milionów mieszkań. W ogłoszonym właśnie przez „The Economist” indeksie nasza demokracja mieści się w grupie „wadliwych”. W rankingu tygodnika jesteśmy na 47. miejscu w świecie, 15 miejsc za Botswaną.
Łatwo powiedzieć: zmieńmy rząd. Opozycja jest podzielona, więc dominuje przekonanie, że należy ją przed wyborami skleić – najlepiej wszystkie cztery główne części w jeden silny obóz z jedną listą kandydatów do Sejmu, po to, aby zgarnąć premię wypłacaną w systemie d’Hondta.
Czytaj więcej
Według najnowszego sondażu CBOS tylko pięć ugrupowań cieszy się na tyle dużym poparciem ankietowanych, by ich przedstawiciele znaleźli się w ławach poselskich. Skok poparcia dla PiS.
Nie uważam tego podejścia za słuszne i sądzę, że mało z tego wyjdzie. Przede wszystkim ze względu na partykularne interesy polityczno-osobiste, których obecności komentatorzy optujący za zjednoczeniem starają się nie brać pod uwagę.
Zwolennicy „wielkiej koalicji” nie uwzględniają, że istnienie wielu partii jest odzwierciedleniem realnych różnic w zapatrywaniach, poglądach i systemach wartości. Nie wszyscy wyborcy przejawiają identyczną wrażliwość na nieprzestrzeganie demokracji. Są też tacy, którzy wiedzą z własnego doświadczenia, że są jednak wśród sędziów czarne owce, choć z reguły nie tam, gdzie widzą ich harcownicy z pałami.