Na początku marca na Węgrzech pojawiły się nowe plakaty. Widnieje na nich hasło „Ocalmy pokój i bezpieczeństwo Węgier!” oraz premier Viktor Orbán patrzący w dal z pewnym siebie, zdecydowanym wyrazem twarzy. Nie bez powodu jest on podobny do Wołodymyra Zełeńskiego, ukraińskiego przywódcy wojennego.
Plakat pojawił się dziesięć dni po ataku Rosji na Ukrainę – wydarzeniu, które zdominowało narrację kampanii wyborczej partii politycznych przed wyborami parlamentarnymi na Węgrzech, które odbędą się 3 kwietnia. Po rozpoczęciu przez Putina paskudnej wojny wszyscy na Węgrzech się spodziewali, że spowoduje ona spadek poparcia dla rządzącej partii Fidesz.
Niegdyś antyrosyjski Viktor Orbán w ostatniej dekadzie zwrócił się w stronę Putina, zacieśniając więzi wykraczające poza nasz węgierski interes narodowy. Potajemnie uzgadniając z Putinem budowę dwóch nowych elektrowni atomowych, zawierając nieprzejrzyste umowy gazowe i zapraszając rosyjski „bank szpiegów” do Budapesztu – mimo protestów opozycji i zachodnich sojuszników Węgier – Orbán przekonywał, że można tańczyć między Rosją a UE. Media kontrolowane przez Fidesz od lat stosują prorosyjską strategię komunikacyjną – często rozpowszechniają rosyjskie fake newsy, aby zmiękczyć opinię publiczną. Mimo tej propagandy 60 proc. Węgrów uważa, że kraj zbytnio zbliżył się do Rosji.
Czytaj więcej
Rządzący Fidesz faworytem niedzielnych wyborów. Pomagają bliskie relacje węgierskiego premiera z władcą Kremla.
Zmiany nastawienia opinii publicznej nie byłyby zaskakujące, biorąc pod uwagę masy Ukraińców, które pojawiły się na granicach Węgier w pierwszym dniu inwazji. Rosyjska agresja obudziła narodowe wspomnienia o węgierskim powstaniu przeciwko sowieckiej kontroli w 1956 roku, którego hasło „Ruscy do domu!” było popularne przez długie lata komunizmu. W 2022 roku stanięcie w obronie Ukrainy wraz z naszymi zachodnimi sojusznikami jest dla Węgrów w równym stopniu moralnym obowiązkiem, jak i pragmatycznym interesem narodowym.