Frank Underwood znów więc przebojowo gdzieś wkracza i znów padają te słowa. Uszom nie wierzę. Nie rozumiem TEJ sceny ani za pierwszym, ani za trzecim razem. Cofam film raz po raz. Sztabowcy w scenie tylekroć ogranej w wojennych produkcjach, tym razem w Białym Domu, pochylają się nad mapą świata. Tworzą scenariusz wojny z Rosją prowokowanej w filmie przez alter ego Putina na Bliskim Wschodzie. W całej scenie padają tylko dwa zdania. Muszą być ważne, skoro dla nich ją nakręcono. Zapisuję je. Czytam. Nie wierzę.
„Uzgodnię te same warunki z sojusznikami z NATO" – mówi ktoś. Potem zaraz: „SZKODA, ŻE STRACIMY POLSKĘ, ale nadrobimy to okrętami w Zatoce Fińskiej". Frank nie komentuje. Koniec sceny.
Wyrok krótki. Na Polskę i na Polaków. Na ciebie, na mnie. Rozwiązanie światowego konfliktu. Brzmi znajomo.
Owszem, to tylko film. Trzecia seria „House of Cards" dzieje się w przyszłości. Na jej początku mamy rok 2015, zatem zgodne rzucenie nas na pożarcie Putinowi przez NATO przewiduje się tu może dopiero na 2016. Niby w realu globalnej wojny oficjalnie nie ma, ale plan manewru europejskiego będzie, jak znalazł. Podpowiedź gotowego myku niskim kosztem. Naszym kosztem. To miłe, że sojusznikom z NATO będzie nas szkoda. Mimo to, jak wynika z filmowej, krótkiej serii strzałów w naszym kierunku, stratą czasu jest deliberować, gdy pan Putin się sroży.
I rzecz nie mniej dziwna – ten film, w którym wtłacza się opinii świata plan bezszmerowego załatwienia Polaków, jest jednym z dwóch odcinków serialu „House of Cards" wyreżyserowanych przez Agnieszkę Holland, najbardziej wpływową reżyserkę w Polsce. Szok i konsternacja. Seria „Nasze matki, nasi ojcowie" to także tylko film, a pragmatyczni Niemcy nie wyrzucają pieniędzy dla fanaberii. Niemcy, jak szczyci się w reklamie auta Claudia Schiffer, poczucia humoru w sprawach ważnych nie mają. I film nie jest robotą rozrywkową. Jest zawsze klasycznym, leninowskim środkiem propagandy.