Program został ogłoszony przez Donalda Tuska. Jednym z jego filarów ma być kasowe rozliczenie PIT.
O co chodzi? O to, że teraz przedsiębiorcy muszą płacić podatek od przychodu należnego. Czyli także wtedy, gdy nie dostali zapłaty od kontrahenta. Wystarczy, że wykonają usługę albo sprzedadzą towar. Ten obowiązek wpędził w problemy finansowe już niejedną firmę. Dlatego postulat wprowadzenia metody kasowej, czyli zapłaty podatku dopiero po uiszczeniu należności przez kontrahenta, pojawia się od wielu lat, ostatnio był zgłaszany przez organizacje przedsiębiorców w czasie epidemii koronawirusa.
KO proponuje, żeby z kasowej metody mogli korzystać mali podatnicy, czyli przedsiębiorcy mający do 2 mln euro przychodu rocznie. Ci, którzy płacą PIT. I pojawia się pierwsze pytanie – co ze spółkami, które są na CIT? Sporo z nich to przecież niewielkie biznesy, którym daleko do limitu. Dlaczego one nie miałyby skorzystać z dobrodziejstw metody kasowej?
Druga kwestia – co z kosztami uzyskania przychodów? Teraz przedsiębiorcy rozliczają je na podstawie faktury, nawet gdy za nią jeszcze nie zapłacili. Jeśli chcemy wprowadzić kasowe rozliczenie przychodów, musimy także konsekwentnie zastosować je do kosztów i uznać, że rozliczamy je dopiero po zapłacie. Czyli należałoby zrobić tak, jak już jest w VAT. Przypomnijmy, że mali podatnicy (w VAT limit dla nich wynosi na razie 1,2 mln euro) mogą korzystać z metody kasowej, oznacza to jednak nie tylko marchewkę, czyli odprowadzanie podatku dopiero po otrzymaniu pieniędzy od kontrahenta, ale także kij – prawo do odliczenia mamy wtedy, gdy zapłaciliśmy za zakupy.
Pamiętajmy też, że w ustawach o PIT/CIT są już rozwiązania zmniejszające obciążenia firm, które padły ofiarą zatorów płatniczych. Przede wszystkim ulga na złe długi. Pozwala odliczyć od dochodu nieściągnięte od kontrahentów kwoty. Dzięki temu odzyskujemy zapłacony wcześniej podatek.