„Westworld”. Sterylny zmierzch człowieczeństwa

W parku rozrywki Westworld nikt nie bawi się w mordowanie księdza lub prezydenta, nikt nie pali amerykańskiej flagi, nikt nie obraca do góry nogami krzyża. Zupełnie jak gdyby te symbole zniknęły z życia mieszkańców owego dziwnego świata przyszłości.

Publikacja: 27.04.2018 17:30

„Westworld”. Sterylny zmierzch człowieczeństwa

Foto: materiały prasowe

Rozejrzyjcie się wokoło: płyną krwi rzeki w sposób arcywesoły, (...) niczym szampan", pisał Dostojewski w „Notatkach z podziemia". Istotnie, turyści odwiedzający stylizowany na Dziki Zachód park rozrywki Westworld uczestniczą w szampańskiej zabawie. Ludzie prostych potrzeb przyjeżdżają tu na dziwki. Ci o bardziej skomplikowanym wnętrzu odkrywają przyjemny dreszcz towarzyszący zabijaniu. Realizację tych rzadkich pragnień można zobaczyć w znakomitym, wyprodukowanym przez stację HBO serialu „Westworld". Właśnie premierę miał jego drugi sezon.

Szczyt cywilizacji

Park, który zwiedzamy w serialu wraz z przybywającymi do niego gośćmi to niezwykłe miejsce. Poza płacącymi za wzięcie udziału w atrakcjach turystami zamieszkują go człekokształtne roboty. Maszyny te pod każdym względem – nie tylko zewnętrznej aparycji, ale również wnętrzności – przypominają prawdziwych ludzi. Przybysze używają więc sobie z nimi na każdy możliwy sposób. Niektórzy wchodzą po prostu do baru, jednym uśmiechem uwodzą którąś z ponętnych prostytutek, po czym zażywają z nią rozkoszy. Inni, zamiast dobrowolnego seksu, który dawno już im się znudził, wolą spróbować gwałtu. Komu to nie wystarcza, może wyjść na ulicę i postrzelać sobie do woli. Nie do żadnej tarczy czy nabazgranej na tekturze podobizny człowieka. Do czegoś, co krwawi i krzyczy zupełnie jak mordowany człowiek. Czegoś, co potrafi łkać, błagać o litość, wyć z rozpaczy, ostatkiem sił chwytać się gasnącego w nim życia.

W Westworld przemysł rozrywkowy wydaje się dochodzić do swego kresu. Oto finalna postać rozrywki – a rozrywka, jak niedwuznacznie sugerują autorzy serialu, to finalna postać kultury. „Spójrz, udało nam się uwolnić spod władzy ewolucji", mówi do swojego współpracownika doktor Ford, jeden z architektów parku (w tej roli kapitalny Anthony Hopkins). „Potrafimy wyleczyć każdą chorobę, utrzymać przy życiu nawet najsłabszych z nas. Któregoś dnia, kto wie, być może uda nam się nawet wskrzesić umarłych; wywołać Łazarza z jego jaskini. Wiesz, co to znaczy? Że już po wszystkim. Lepiej nie będzie".

Czy tak wyglądał będzie punkt kulminacyjny rozwoju cywilizacji? Czy może raczej jej koniec? Bez względu na to, która z odpowiedzi bardziej do nas przemawia, warto odmalować, jak wygląda z grubsza ten obrazek. Dobrze odżywieni, zadbani i eleganccy mieszkańcy opływającej w dobrobyt przyszłości organizują sobie wycieczki pełne gwałtów i mordów. To znaczy, tak upływa im weekend, bo już w poniedziałek, otarłszy ślady cudzej krwi z twarzy, wracają do swojego sterylnego, pełnego komfortu życia. A wszystko dzięki pomysłowości twórców wspomnianych uciech. Udało im się wszak stworzyć coś absolutnie niezwykłego. Miejsce, w którym można dokonywać rzezi bez poczucia winy.

Bo wszystko, co w parku widzimy, to przecież sztuczka wprawnego iluzjonisty, bujda na kółkach. Roboty, z którymi kochają się i które mordują turyści, niczego naprawdę nie czują. Wszystko, co widzimy – ich krew, ich łzy, ich szczęście, ich rozpacz – jest zagrane, zmyślone. To tylko aktorzy, a Westworld – podobnie jak teatr – jest zinstytucjonalizowaną fikcją. Różnica polega co najwyżej na tym, że widz staje się uczestnikiem spektaklu, jego aktywnym współtwórcą. Roboty posłusznie realizują napisane dla nich scenariusze. Owszem, obdarzone zostały również pewną zdolnością improwizowania. Potrafią więc dynamicznie dostosować się do zachowania gości. Nigdy jednak w takim stopniu, by całkowicie odejść od planu. Ta improwizacyjna szczelina została w nich utworzona jedynie po to, by goście lepiej się bawili. A zatem, istotnie, nic nie dzieje się tu naprawdę. Wszystko jest umowne i nierealne, a uczestnicy krwawego spektaklu nie mają powodów, by czuć się bardziej winni niż my – oglądający to wszystko z bezpiecznego oddalenia widzowie. „Pamiętaj, one nie są prawdziwe!" – mówi o robotach doktor Ford jednemu ze swoich współpracowników.

Sen o czystości

Ten miłośnik Szekspira wie jednak nazbyt dobrze, że teatr jest czymś więcej niż zwykłą fikcją. Jest (lub chociaż ma być) zwierciadłem natury. Odbiciem, dzięki któremu możemy dowiedzieć się o nas samych czegoś, co bez niego pozostawałoby zakryte, niewidoczne. „Już jako mały chłopczyk uwielbiałem słuchać dobrych opowieści" – mówi Ford w jednej ze scen swojemu audytorium. – Wierzyłem, że pomagają nam one stać się lepszymi ludźmi; pozwalają naprawić to, co w nas popsute. Że możemy dzięki nim stać się takimi ludźmi, jakimi chcielibyśmy być. Słowem: że to kłamstwa, w których rozbrzmiewa głębsza prawda".

Ta funkcja sztuki, stwierdza Ford, została już dawno zagubiona. „Bo nie chcecie lub nie potraficie się zmienić. Jesteście w końcu tylko ludźmi". Bo – dodaję od siebie – od posiadania niespokojnej duszy zawsze będziecie woleli zaspokojone ciało. Zamiast odwiecznych pytań, niepewnych uczuć i ryzyka wpisanego w każdą wartość, wybierzecie rzeczy stabilne, solidne, a przy tym dostarczające bezliku radości i żadnych zgryzot. Nimi to wypełnicie swoje życie godzina po godzinie, dzień po dniu, dekada po dekadzie. Pozbędziecie się duszy oraz całego brudu, jaki nieuchronnie jej towarzyszy. Tak spełni się sen o czystości i ładzie.

Pojęcia te przywołuję nieprzypadkowo. Warto podkreślić, jak sterylnym miejscem jest Westworld. Nie dlatego nawet, że trupy usuwa się tam szybko i sprawnie, a pobryzgane krwią ściany – błyskawicznie odplamia. Sterylność, o którą mi chodzi, polega na kompletnym braku przemocy symbolicznej. Nikt nie bawi się w mordowanie księdza lub prezydenta; nikt nie pali amerykańskiej (lub jakiejkolwiek innej) flagi; nikt nie obraca do góry nogami krzyża. Zupełnie, jak gdyby te symbole zniknęły z życia mieszkańców owego dziwnego świata przyszłości.

Zresztą – to kolejna osobliwość serialu – nie widzimy ani przez moment, jak ów świat wygląda. Wszystkie sceny rozgrywają się albo w samym parku, albo na jego zapleczu: w magazynach, gdzie składuje się zużyte roboty; laboratoriach, gdzie tworzone są nowe; na stacji, na którą superszybkim pociągiem przybywają goście. Świat zewnętrzny pozostaje niewidoczny. Czy dlatego, że to, jaki jest, nie ma znaczenia? „Skoro tam jest tak wspaniale, czemu przyjeżdżacie tutaj?" – pyta ludzi Dolores, jeden z robotów. Ma rację. Wszystkiego, co istotne, możemy się na temat odwiedzających dowiedzieć w parku. To teatr jest prawdą. Powiedz mi, co byś zrobił, gdyby nie ograniczały Cię żadne reguły, a powiem Ci, kim jesteś.

Traktat o naturze człowieka

Oglądając „Westworld", łatwo patrzeć na zabawiających się w parku ludzi z pogardą, na służące im za zabawki roboty – ze współczuciem. Twórcy serialu z pełnym rozmysłem grają zresztą na naszych uczuciach i wyobrażeniach. Raz pokazują nam rodzącą się jakoby moralną samoświadomość robotów, które – jak nam się wydaje – przekroczą za moment Rubikon człowieczeństwa. To znowu odzierają nas ze złudzeń: ktoś wyjmuje elektroniczny pulpit i jednym dotknięciem palca gasi w maszynie uczucie, o którego całkowitej autentyczności byliśmy jeszcze przed chwilą przekonani.

Albo inny przykład, dla mnie bardziej jeszcze drastyczny. W kilku scenach wraz z bohaterami wchodzimy do swoistego magazynu, w którym składowane są stare, nieużywane w parku roboty. Widok jest porażający. Naszym oczom ukazują się dziesiątki nagich, ustawionych w równe rzędy ludzkich ciał. Skojarzenia z obrazami, które znamy z XX wieku, nasuwają się same. Ale – przechodzi nam zaraz przez myśl – to przecież tylko roboty, nie ludzie. Tę operację twórcy serialu wykonują na widzu z zadziwiającą sprawnością. Jakby chcieli powiedzieć: „Zobacz sam, jak łatwo wmówimy Ci, że wszystko, o czym informują Cię Twoje zmysły – krew, którą czujesz; krzyki, które słyszysz; cierpienie, które widzisz – jest nieprawdziwe. Zobacz, jak łatwo będzie Ci zgasić w sobie ludzkie odruchy. Wystarczy, że uznasz (a podamy Ci racjonalne, och, bardzo racjonalne uzasadnienie tego mniemania), że to, co cierpi, nie jest człowiekiem".

Jakkolwiek interesujące byłyby jednak w serialu momenty przebudzenia maszyn, „Westworld" nie jest moim zdaniem historiozoficzną spekulacją o uczłowieczeniu sztucznej inteligencji. To raczej traktat o naturze ludzkiej. O jej niezmienności, odwiecznych potrzebach, wpisanym w nią złu. A także o jej rozmytych lub (jak kto woli) coraz bardziej rozmazywanych granicach. Czy nie dlatego przyglądamy się w serialu ocierającym się o człowieczeństwo robotom, a one – nam?

„Jesteś okropnym człowiekiem. Mówię to jako komplement" – zwraca się jedna z maszyn do pomagającego jej wydostać się z parku bohatera. W rzeczy samej, dziwna to rzecz, natura człowieka. W złych warunkach rozkwita, pokazuje się od najlepszej strony. W dostatku odwrotnie – czeźnie w banale, rozmienia na drobne wszystko, co w niej szlachetne i dobre.

A może jest inaczej? Być może nie ma żadnej ludzkiej natury, a samo pojęcie człowieczeństwa to jedna więcej fikcja? Przecież co do człowieczeństwa Bernarda, najbliższego ze współpracowników doktora Forda, nie mamy najmniejszych wątpliwości. Aż okazuje się, że było ono grą, zmyśleniem, gdyż naprawdę Bernard to tylko realizująca wgrany w nią scenariusz maszyna. Czy nie oznacza to, że bycie człowiekiem to właśnie teatr – coś, co musimy przed innymi (i sami przed sobą) odegrać? Pamiętajmy, że łacińskie słowo „persona" (osoba) pochodzi od czasownika per-sonare – „rozbrzmiewać przez coś". Owym czymś w czasach antycznych była maska, którą przywdziewali aktorzy. Dopiero dzięki niej kreowana przez nich postać zyskiwała osobowość i mogła „wybrzmieć" na scenie teatru. Człowieczeństwo jest więc, jak powiedziałby Gombrowicz, formą: czymś historycznym, stworzonym.

Zbawcze roboty?

Westworld oznacza dosłownie „świat zachodni" lub „świat Zachodu". Na upartego tytuł serialu można jednak również przetłumaczyć jako „Świat zmierzchu". Jest to bowiem opowieść o człowieczeństwie utraconym. Ludzie, których tam obserwujemy, najwyraźniej przestali żyć w rzeczywistości pełnej znaków, symboli i baśni. To one właśnie – i tylko one – zdolne były powołać do życia ów dziwny artefakt, zwany człowieczeństwem. Pozbawione fikcyjnych podpórek osobniki gatunku homo sapiens prowadzą życie dostatnie i pokojowe (poza parkiem, ma się rozumieć), ale stricte biologiczne. Nic nie podnosi już bowiem człowieka ponad to, co cielesne. A że przetrwać w świecie przyszłości jest łatwo, wszystko kręci się wokół rozrywek. To ostatnia zasłona, jaką wznosi cywilizacja, aby nie stanąć oko w oko z tym, co jest poza nią: otchłanią, bezładem. Jej mieszkańcy przeczuwają zresztą, co jest na zewnątrz. Dlatego właśnie budują tytułowy park. Tak rozrywka w postaci gwałtów i mordów nabiera cech pierwotnego, oczyszczającego rytuału.

Co się stanie, gdy w rzeczoną otchłań spojrzą roboty? Nie wiadomo. Pewne jest za to, że bunt maszyn będzie chwilą straszną i krwawą. „Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny" – nieprzypadkowo kilkakrotnie słyszymy z ekranu tę szekspirowską frazę. Faktycznie, eksplozja wydaje się nieunikniona. Czy doprowadzi jednak do jakiejś zmiany? Czy, zgodnie z oczekiwaniami doktora Forda, roboty okażą się lepszymi istotami niż ludzie? Czy będą zdolne wieść życie na miarę tworzonych przez siebie fikcji?

Osobiście nie mam wielkich złudzeń. Jeżeli roboty, z którymi w naturalny sposób sympatyzujemy, wywalczą sobie wolność, zapewnią bezpieczeństwo i dobrobyt, z czasem podzielą los swoich oprawców. Znudzą się dostatkiem i bezlikiem dostępnych na wyciągnięcie ręki swobód. Zamarzą o jakichś mocniejszych, bardziej drastycznych doznaniach. A wtedy, na odpowiednio wydzielonym i zabezpieczonym terenie, zbudują park rozrywki, w którym umieszczą jakieś mniej skomplikowane maszyny niższego rzędu lub zamkną tam ludzi. Chcecie, drodzy widzowie, aby Dolores, Mave i inne roboty, którym kibicujemy, stały się ludzkie? Ależ bez obaw. Staną się takie jak my. Do końca.

Jan Tokarski (1981) – eseista, historyk idei. W Bibliotece Kwartalnika „KRONOS" ukazała się właśnie jego nowa książka pt. „Zderzenia"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Rozejrzyjcie się wokoło: płyną krwi rzeki w sposób arcywesoły, (...) niczym szampan", pisał Dostojewski w „Notatkach z podziemia". Istotnie, turyści odwiedzający stylizowany na Dziki Zachód park rozrywki Westworld uczestniczą w szampańskiej zabawie. Ludzie prostych potrzeb przyjeżdżają tu na dziwki. Ci o bardziej skomplikowanym wnętrzu odkrywają przyjemny dreszcz towarzyszący zabijaniu. Realizację tych rzadkich pragnień można zobaczyć w znakomitym, wyprodukowanym przez stację HBO serialu „Westworld". Właśnie premierę miał jego drugi sezon.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi