Gdy Ludwik XV odkupywał od Genueńczyków Korsykę, Pasquale Paoli, przywódca wyspy, chciał osobiściie pertraktować z królem. Domagał się, aby włączono go do negocjacji. Nie dopuszczono go jednak do władcy. Poprowadził wtedy zbrojny opór, walcząc przez cały rok o niepodległość.
„Wyspa piękna", jak się ją nazywa, znów dała o sobie znać. Do tej pory dopominała się o inne traktowanie zamachami. Teraz, po grudniowych wyborach terytorialnych, stawia żądania w sposób bardziej prawomocny. Korsyka – obok radykalnego islamu i zadyszanej gospodarki – to kolejny kłopot Emmanuela Macrona.
– Trzeba się z nami liczyć. Oni chyba nie zdają sobie sprawy, jakim cieszymy się poparciem – skarżył się Gilles Simeoni, przywódca autonomistów, po spotkaniu z premierem Édouardem Philippe'em. Simeoni i Jean-Luc Talamoni – lider niepodległościowców, którzy stanowią drugą połowę zwycięskiej koalicji – poczuli się zlekceważeni. Potraktowano ich jak namolnych petentów z prowincji.
Walka zbrojna znalazła w wyborach terytorialnych z grudnia 2017 przełożenie na język polityki. Droga demokratyczna przeważyła, żądanie terrorystów zyskały umiarkowany wyraz, wyartykułowały się jako postulaty zwykłych ugrupowań. Ktoś mógłby powiedzieć – tryumf demokracji. Patrząc pod innym kątem – początek problemów. Dobry wynik wyborczy zmusza do podjęcia rozmowy. Walka prowadzona środkami nielegalnymi nie wymaga dyskusji, tylko represji.
Front Wyzwolenia Narodowego Korsyki, FLNC, nieoficjalnie włączył się w wybory. Jego dowódca Charles Pieri, zacięty separatysta, który życie spędził w partyzantce i w więzieniu, przyłożył rękę do powstania koalicji autonomistów z ugrupowaniem dążącym do całkowitej niezawisłości wyspy. Nazywają go „U Vecchju", czyli „stary". Niektórzy twierdzą, że posłużył się mafijnymi metodami, aby doprowadzić do tego zbliżenia. Nie należy jednak ulegać wrażeniu, jakoby porozumienie nastąpiło pod dyktando bojówkarzy. Do działalności politycznej też trzeba dojrzeć.