...i nie ma prawdziwej demokracji, bo władza nie przestrzega konstytucji i niezależności sądów. Z czego wynikałoby, że wynik wyborów nie odzwierciedla faktycznych nastrojów społecznych. Można z tym polemizować, bo nawet jeżeli ludzie dają się ogłupić albo przekupić, to na tym polega instrumentarium demokracji – na wolności pod względem „ogłupiania" i „przekupywania" przez polityków reprezentujących obie strony konfliktu. Kilka tygodni temu była minister w rządzie PO–PSL przekonywała w TOK FM, że PiS dlatego ma tak duże poparcie w sondażach, że respondenci boją się mówić prawdę.
Demokracja polega na ogłupianiu i przekupywaniu?
Takie są fakty. W systemie demokracji robi się obecnie wszystko, żeby przekonać do siebie wyborców, i każda ze stron posługuje się dokładnie takimi samymi argumentami, tylko jedni mają lepszą pozycję albo lepszych przywódców i dlatego wygrywają, a inni nie. Zatem byłbym ostrożny z tymi rzekomo niszczącymi konfliktami.
Dlaczego nasze społeczeństwo jest nieskore do wychodzenia na ulicę?
Być może dlatego, że uważa, iż kierowanie i rządzenie należy do wybranej władzy. Skoro kogoś wybraliśmy, to nawet jeżeli nie podoba nam się to, co robi, nie jest to powód do demonstracji, bo to i tak nic nie da. A ewentualny sprzeciw można wyrazić absencją wyborczą.
Przecież najmniej ludzi chodziło na wybory, gdy z kranów płynęła osławiona ciepła woda Donalda Tuska.
Rzeczywiście uważano, że Polska pod rządami premiera Tuska całkiem dobrze prosperuje, więc jeśli na przykład uniknęliśmy kryzysu, nie warto fatygować się do urn, żeby coś zmieniać. Do końca nie potrafię wyjaśnić, dlaczego Polacy nie robią użytku z narzędzi, którymi dysponują, bo udział w protestach, podpisywanie petycji czy noszenie flag to wskaźniki demokratyzacji. Może jeszcze się jej nie nauczyliśmy.
A może ludzie są zmęczeni?
Z hipotezą o zmęczeniu kontrastują wyniki badań, wskazujące, że Polacy są coraz bardziej zadowoleni z życia i to ze wszystkich jego aspektów – nie tylko z położenia materialnego własnego, rodziny i dzieci, ale nawet ze zdrowia. Jest to odzwierciedlenie systematycznego podnoszenia się stopy życiowej i innych obiektywnych wskaźników. Za rządów PiS odsetek ludzi pozytywnie oceniających gospodarkę po raz pierwszy przekroczył 50 proc. Powtórzę, że konflikt, o którym mówimy, odnosi się wyłącznie do sfery politycznej. Ludzie mają świadomość, że dwie główne partie nie chcą ze sobą rozmawiać, i to ich irytuje. A stan rozchwiania wartości, czyli anomia, zawsze jest niebezpieczny dla społeczeństwa. Potencjalnie zwiększa na przykład prawdopodobieństwo wzrostu liczby samobójstw, ludzie zaczynają się też częściej rozwodzić, bo maleje przekonanie, że koniecznym warunkiem naszego funkcjonowania są zintegrowane rodziny.
Jeżeli PiS żywi się konfliktem w polityce, a zarazem mówi o trwałości rodziny, to postępuje wbrew temu, co chce osiągnąć?
Tak, chociaż w działaniach polityków często występują takie dysonanse. Warto jednak podkreślić jedną rzecz - elektorat PiS to głównie kategorie lokujące się w niższych partiach hierarchii społecznej (robotnicy, a zwłaszcza rolnicy), a PO to wyższa klasa średnia. W ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat będzie się prawdopodobnie dokonywał przyrost wyższej klasy średniej, czyli Platforma powinna zyskiwać wyborców. Rozsądnie reaguje na to Mateusz Morawiecki. Coraz częściej zaczyna się zwracać właśnie do klasy średniej. Nowe pokolenie PiS-owskie jest świadome, że elektorat może im odpłynąć. Dotychczas politycy bali się odwoływać do klasy średniej, tymczasem premier próbuje przeciągnąć nową inteligencję na swoją stronę. Ciekawe, czy mu się uda?
Klasa średnia zazwyczaj jest otwarta i tolerancyjna, a PiS walczy z LGBT, z aborcją i z innymi nowinkami światopoglądowymi.
To typowe i świadome zachowanie partii konserwatywnej, która być może wyczuwa, że 30 proc. ludzi dziedziczy pozycję rodziców, zatem z tymi zmianami trzeba uważać. Dlatego partie lewicowe tracą poparcie - ich radykalizm obyczajowy jest dysfunkcyjny w sensie zapewnienia potrzeby bezpieczeństwa. Na rewolucję światopoglądową nie ma u nas jeszcze zapotrzebowania.
Na lewicę też nie ma zapotrzebowania?
Z moich analiz wynika, że odsetek ludzi deklarujących lewicowe poglądy to ok. 25 proc. Ale nie wiemy dokładnie, jak respondenci definiują lewicę. Na pewno do zbioru lewicowych przekonań należy zaliczyć walkę o emancypację kobiet, małżeństwa partnerskie itd. Zapotrzebowanie na to jest, ale mimo wszystko społeczeństwo polskie jest bardziej prawicowo-centrowe niż lewicowe. Dlatego Adrian Zandberg najbliższych wyborów nie wygra.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Henryk Domański Socjolog, profesor nauk humanistycznych, w latach 2000–2012 dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, obecnie kieruje Zespołem Badań Struktury Społecznej oraz Zespołem Studiów nad Metodami i Technikami Badań Socjologicznych. Zajmuje się m.in. badaniem obiektywnych i świadomościowych aspektów podziału społeczeństwa na warstwy, jest autorem licznych artykułów i książek na temat stratyfikacji i ruchliwości społecznej oraz metodologii badań społecznych.