"Dla polityki środkiem decydującym jest przemoc" – pisał przed stuleciem w swoim klasycznym eseju „Polityka jako zawód i powołanie" wielki niemiecki socjolog Max Weber. Brutalny realizm tego zdania każe nam zapytać: czy tak musi być? Jakie są związki między polityką i przemocą? Czy ta druga stanowi maskowaną skrzętnie istotę tej pierwszej, czy może jest jej zaprzeczeniem? Pod jakimi warunkami rządzący lub obywatele mogą uciekać się do przemocy? I czy problem jej stosowania w ogóle da się jakkolwiek rozwiązać?
Niedobra, usprawiedliwiona
Zanim spróbujemy odpowiedzieć na powyższe pytania, zapytajmy o jeszcze jedną rzecz: czym właściwie jest przemoc? Mamy z nią do czynienia zawsze, gdy w stosunkach między ludźmi decydujący głos zyskuje naga siła – lub chociaż rysująca się wyraźnie groźba jej użycia. Nie liczą się argumenty, nie dochodzi do żadnej wymiany przeciwstawnych racji. Jest tylko agresor, który stara się wymusić na drugiej stronie posłuszeństwo, oraz ten, wobec którego przemoc jest skierowana: pozbawiony głosu, zamieniony w rzecz. Przemocą w stosunkach między państwami będzie więc zarówno zbrojny atak jednego na drugie, jak i wymuszenie (pod groźbą użycia siły) przez państwo mocniejsze daleko idących ustępstw na słabszym partnerze. „Czystym" (jeżeli można tak powiedzieć) aktem przemocy jest atak terrorystyczny albo sytuacja, w której jedna osoba napada na drugą, chcąc pozbawić ją życia lub odebrać posiadane kosztowności.
Nie oznacza to jednak, że każdy przejaw przemocy z definicji musi być zły. Atak prewencyjny na wrogie państwo, siłowe unieszkodliwienie atakującego nas napastnika, słowem, wszelkie przypadki tzw. obrony koniecznej, obejmujące zarówno relacje między państwami, jak i między ludźmi – wszystko to są sytuacje, w których użycie przemocy wydaje się usprawiedliwione lub chociaż możliwe do usprawiedliwienia.
Być może właśnie w tym ostatnim słowie tkwi klucz do całej sprawy. Przemoc sama w sobie nigdy nie jest dobra. W poszczególnych przypadkach może jednak okazać się usprawiedliwiona – tzn. jej użycie może w konkretnych okolicznościach być nieodzownym lub chociaż najlepszym z możliwych wariantów działania. Napadnięta kobieta może zasadnie utrzymywać, że użycie wobec napastnika rewolweru było działaniem usprawiedliwionym, ponieważ znalazła się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia. W przypadku nieobywających się bez pewnych aktów przemocy protestów społecznych można również wykazać, że zostały podyktowane doznawanymi ze strony władzy represjami. W sytuacji, gdy protestujący nie mają możliwości wywarcia realnego wpływu na zmianę sposobu działania państwa w ramach normalnego (a więc niesięgającego po środki przemocy) procesu politycznego, takie działanie wydaje się możliwe do obrony – choć pozostaje oczywiście pytanie o skalę stosowanej siły. Zauważmy, że ten właśnie czynnik odróżnia politykę od przemocy. Jak zauważyła Hannah Arendt, władzy politycznej nie trzeba nigdy usprawiedliwiać – musi natomiast zostać uprawomocniona. Przemoc, odwrotnie, można jedynie usprawiedliwić, nie da się jej natomiast uprawomocnić. Rozpatrzmy nieco bliżej tę zagadkowo brzmiącą różnicę.