(Nie)katolicki problem z Żydami

Wielkopiątkowa modlitwa za Żydów została w Polsce źle przetłumaczona z łacińskiego oryginału. Przyjęta wersja to więcej niż błąd. To zaprzeczenie tego, o czym mówi Nowy Testament.

Publikacja: 26.03.2021 17:00

(Nie)katolicki problem z Żydami

Foto: Mirosław Owczarek

Czytelnikowi, który nigdy nie słyszał o sprawie, problem może się zdać wydumany. Dotyczy to zresztą nie tylko osób niezwiązanych z Kościołem, ale również praktykujących katolików – większości z nich spór o tłumaczenie takiej czy innej modlitwy wydaje się kwestią dla wąskiego grona specjalistów. Ba, nawet części duchownych sprawa wydaje się drugo-, jeśli nie trzeciorzędna, o którą nie warto kruszyć kopii, a na pewno nie warto „mieszać" nią w głowach wiernych.

Tymczasem, jak mawiał filozof nauki Karl Popper, nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria. To sprawdza się również w życiu religijnym – bez dobrej teologii trudniej o dobrą praktykę duszpasterską, podczas gdy dobra teologia daje szansę na rozwinięcie zdrowej duchowości i mądrego zaangażowania wiernych. Paradoks polega na tym, że choć to Kościół katolicki spośród wszystkich wyznań chrześcijańskich ma najlepiej rozwiniętą (przynajmniej od Soboru Watykańskiego II) teologię Izraela jako narodu wybranego, to zarazem ma sporo problemów z przełożeniem tej teologii na praktykę. Na to nakłada się dodatkowo polska specyfika, która z jakiegoś niewytłumaczalnego teologicznie powodu doprowadziła do błędnego tłumaczenia mszału rzymskiego (najważniejszej księgi liturgicznej Kościoła rzymskokatolickiego) w tak newralgicznym punkcie.

I oto w Wielki Piątek wielu polskich katolików jak co roku usłyszy w kościołach modlitwę za „lud, który niegdyś był narodem wybranym". Zapewne tylko nieliczni, dzięki bardziej świadomym proboszczom, posłusznym zresztą ustaleniom polskiego episkopatu z 2009 roku (o czym za chwilę), usłyszą wersję właściwą i będą modlić się za „naród pierwszego wybrania", bo tak należy tłumaczyć obowiązujący w całym Kościele łaciński oryginał „populus acquisitionis prioris". To tylko językowy niuansik czy coś znacznie poważniejszego?

Antysemityzm chrześcijański?

Odpowiedzmy od razu: to jeden z najbardziej wrażliwych, drażliwych, kontrowersyjnych i tym samym podatnych na nieporozumienia tematów, mających swoje odbicie nie tylko w katolickiej liturgii, ale również w całej teologii, nauczaniu Kościoła i w praktyce również w stosunku katolików do Żydów. Przez całe wieki w chrześcijaństwie unosił się klimat podejrzliwości i odrzucenia „narodu, który zabił Jezusa". Na tej glebie urosła tzw. teologia zastępstwa, uznająca, że Kościół zastąpił naród żydowski w roli ludu wybranego. Co ważne, owa teologia nigdy nie stała się częścią oficjalnego nauczania Kościoła, ale jednocześnie na tyle dobrze zadomowiła się w praktyce duszpasterskiej i liturgicznej, że stała się „oczywista", swoja, „katolicka", choć zupełnie sprzeczna z Objawieniem zawartym w Biblii.

Nie trzeba dodawać, że takie podstawy teoretyczne stworzyły podatny grunt również dla różnych form antysemityzmu. – Mamy Niemców, którzy są „winni Holokaustu", a przecież Holokaust „stał się" w samym sercu Europy, od dwudziestu wieków chrześcijańskiej – mówił mi parę lat temu abp Grzegorz Ryś, metropolita łódzki i historyk Kościoła. – A może Kościół też ma tu swoje winy, które sięgają całych wieków, a pamięć o Holokauście jest także pamięcią o tych winach? – pytał. Przypominał, że „nie jest tak, że dopiero Niemcy wymyślili getta. W Rzymie w XVI wieku powstało getto z woli papieża. Nie Niemcy wymyślili nakaz oznaczenia Żydów na strojach zewnętrznych – zostało to nakazane na IV soborze laterańskim w XIII wieku".

– Nie możemy udawać, że tego nie było, że nie było przez osiem wieków powielanego przez ludzi i instytucje Kościoła absurdalnego oskarżania Żydów o mord rytualny – mówił abp Ryś. – I owszem, z jednej strony papieże – od Innocentego IV (1247 r.) – grozili ekskomuniką każdemu, kto ten zarzut rozpowszechnia; z drugiej strony jeszcze w XX wieku były pogromy Żydów sprowokowane takimi pogłoskami... To jest nasza historia czy nie? Ja się czuję za nią odpowiedzialny – także jako biskup Kościoła katolickiego. To jest mój Kościół, w którym takie rzeczy były powielane przez wieki.

Nie odrzucił Bóg swego ludu

Jak to się ma do tematu wielkopiątkowej modlitwy za Żydów? To właśnie w liturgii sprawowanej w Wielki Piątek skupia się cały ten ładunek emocjonalny, historyczny, intelektualny i duchowy związany z rozumieniem znaczenia Żydów dla chrześcijan. To w tej wyjątkowej w ciągu roku liturgii, właśnie w tym jednym zdaniu modlitwy za naród wybrany, spotykają się z jednej strony wielowiekowe nieporozumienia i oskarżenia, z drugiej zaś biblijne poszukiwanie prawdy i teologiczne oczyszczenie, a czasem również, przyznajmy, różne ustępstwa związane z polityczną czy raczej kościelną poprawnością danego czasu. Obowiązujący tekst liturgiczny zawarty w mszale rzymskim jest wypadkową wszystkich tych elementów.

Nie ma wątpliwości, że wewnątrzkatolicki spór o to, jak traktować Izrael i Żydów (w sensie teologicznym i duchowym bardziej niż społeczno-politycznym), ma swoje podstawy biblijne i teologiczne, a nie tylko historyczne i emocjonalne. Zarazem jednak od paru dekad można mówić o prawdziwej odnowie biblijnego myślenia o narodzie wybranym, czego wyrazem jest właśnie nowa formuła wielkopiątkowej modlitwy za Żydów, z której usunięto m.in. takie określenia jak „wiarołomni Żydzi" czy „naród zaślepiony". W nowej formule pojawiło się za to wspomniane wyżej określenie „naród pierwszego wybrania", które oznacza dokładnie to, że nigdy nie przestał być narodem wybranym, nawet jeśli w większości nie uznał w Jezusie Chrystusie Mesjasza.

Kościół katolicki w oficjalnym nauczaniu uznaje, że Żydzi nie mogli przestać być narodem wybranym z jednego powodu: byłoby to zaprzeczeniem wierności samego Boga, który wybrał sobie właśnie ten naród. A Kościół powtarza za św. Pawłem, że „dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne" (List do Rzymian, rozdział 11, werset 29). Ten sam Paweł na zadawane już w jego czasach pytanie i powtórzone przez niego samego: „Czyż Bóg odrzucił lud swój?", odpowiada z całym przekonaniem: „żadną miarą! (...). Nie odrzucił Bóg swego ludu, który wybrał przed wiekami" (List do Rzymian 11,1-2). Dlaczego zatem w polskiej wersji mszału Rzymskiego znalazło się tłumaczenie, które w sposób „autorski", nieoddający stanowiska Kościoła powszechnego, sugeruje coś zupełnie odwrotnego?

W pół słowa

Trzeba od razu oddać sprawiedliwość polskim biskupom, którzy wprawdzie stosunkowo późno, bo dopiero w 2009 roku (podczas gdy nowy mszał obowiązuje od 1970 r.), ale jednoznacznie przyznali rację wszystkim, którzy od dłuższego czasu podnosili ten problem. W efekcie podczas 348. spotkania Konferencji Episkopatu Polski w Łomży przyjęto nowe tłumaczenie wielkopiątkowej modlitwy za Żydów. W miejsce błędnego „narodu niegdyś wybranego" wstawiono „naród pierwszego wybrania", zgodnie z formułą obowiązującą w całym Kościele po Soborze Watykańskim II.

Problem tylko w tym, że postanowienia 348. zebrania KEP nadal nie są widoczne w oficjalnym polskim wydaniu mszału. Już niekoniecznie z winy polskich biskupów, tylko z powodu złożonego procesu redakcyjno-wydawniczego. Tłumaczył to bp Stefan Cichy, ówczesny przewodniczący Komisji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Zapytany o to, kiedy decyzja biskupów przełoży się na zmianę w mszale, a tym samym na czytanie właściwej wersji przez księży w kościołach, odpowiedział: „Tekst (modlitwy) został przyjęty przez biskupów (...) i przesłany do Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów do Rzymu celem uzyskania recognitio [uznania – J.Dz.]. Po otrzymaniu odpowiedzi z Rzymu uczestnikom 352. zebrania plenarnego Konferencji Episkopatu Polski w Olsztynie 18 czerwca 2010 r. przekazana została informacja, że Kongregacja nie zatwierdziła tekstu poprawionej wielkopiątkowej modlitwy za Żydów, która została przyjęta na zebraniu plenarnym KEP w Łomży, wyjaśniając, że nie ma zwyczaju zatwierdzać poszczególnych modlitw mszału i oczekuje na tłumaczenie całego trzeciego wydania mszału rzymskiego".

Wydaje się to kuriozalne, ale w praktyce prace nad tłumaczeniem całości mszału jeszcze trwają. A skoro po 12 latach od wspomnianej decyzji biskupów nie doszło do wydania całości, formalnie nie weszła również w życie poprawiona wersja modlitwy wielkopiątkowej. W praktyce odmawianie poprawnego jej tekstu zależy od świadomości i woli proboszczów oraz celebransów liturgii. Sam byłem kiedyś świadkiem, jak w jednej z parafii proboszcz czytający modlitwę z mszału z rozpędu już prawie przeczytał: „lud, który niegdyś był narodem wybranym", ale urwał w pół słowa i przeczytał poprawnie „naród pierwszego wybrania". To naprawdę nie jest żaden nieistotny liturgiczny drobiazg. To sprawa tożsamości samego Kościoła i świadomości katolików, kim są i skąd pochodzą.

Błąd na błędzie

Adam Dylus z fundacji „W jedności" z Katowic, z żoną Beatą od lat zaangażowany w promocję poprawnej, biblijnej i katolickiej teologii Izraela, dokonał podsumowania powodów, dla których proboszczowie nie powinni czekać na nowe tłumaczenie mszału, lecz na podstawie nauczania soborowego i wspomnianej decyzji polskich biskupów stosować właściwą formułę. Poza wspomnianymi już wyżej racjami (błędne tłumaczenie z łaciny oraz niezgodność z Listami św. Pawła) Dylus wymienia jeszcze kilka innych.

– To błędne przekazywanie oficjalnego nauczania Kościoła katolickiego, który w wielu dokumentach wyraźnie przypomina, że „chociaż Kościół jest nowym Ludem Bożym, nie należy przedstawiać Żydów jako odrzuconych ani jako przeklętych przez Boga, rzekomo na podstawie Pisma Świętego. Niechże więc wszyscy dbają o to, aby w katechezie i głoszeniu słowa Bożego nie nauczali niczego, co nie licowało z prawdą ewangeliczną i z duchem Chrystusowym" (deklaracja „Nostra aetate" Soboru Watykańskiego II), a w dokumencie „Bo dary łaski i Boże wezwanie są nieodwołalne" przypomina m.in., że „Izrael jest wybranym i umiłowanym ludem Bożym, narodem przymierza, które nigdy nie zostało anulowane lub cofnięte" – cytuje kościelne dokumenty.

Jego zdaniem w błędnym tłumaczeniu jest również błąd teologiczny. – Takie przedstawienie tematu wnosi bowiem całkowicie zafałszowany obraz Boga, odrzucającego i wykluczającego, łamiącego przymierza i niedochowującego wierności obietnicom, czyhającego na porażkę człowieka, aby go odrzucić i wybrać kogoś innego. Jest tam również błąd logiczny, ponieważ jeśli Izrael miałby być rzeczywiście narodem „niegdyś wybranym", to traci sens pozostała część modlitwy zapisanej w mszale: „Módlmy się za Żydów, do których przodków Pan Bóg przemawiał, aby pomógł im wzrastać w miłości ku Niemu i w wierności Jego przymierzu". Jeśli bowiem Bóg odrzuciłby Izrael, to jaki jest sens modlić się o „wierność Jego przymierzu"? – kończy Adam Dylus.

Rozwód i powrót?

Źle by się jednak stało, gdyby czytelnik tego tekstu odniósł wrażenie, że autor tylko w polskim katolicyzmie widzi problem z właściwym rozumieniem narodu żydowskiego. To mimo wszystko część procesu dojrzewania całego Kościoła powszechnego. Wystarczy zresztą prześledzić pokrótce historię tworzenia się wspomnianego przed chwilą tekstu deklaracji soborowej „Nostra aetate".

Dziś mało kto o tym pamięta, ale pierwotnie w dokumencie w ogóle nie miało być mowy o stosunku do Żydów. Miał powstać osobny dokument poświęcony Izraelowi. I to akurat byłoby najlepsze rozwiązanie, bo „Nostra aetate" to deklaracja o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich, podczas gdy stosunek Kościoła do judaizmu i Żydów trafnie uznano za sprawę wewnętrzną Kościoła, która zasługuje na osobny dokument. Ponieważ jednak sprzeciw ojców soborowych z Bliskiego Wschodu (zdecydowały napięcia żydowsko-palestyńskie) był wyraźny, ostatecznie zdecydowano o dołączeniu tego wątku do deklaracji.

Powoduje to pewne zamieszanie, bo umieszczenie judaizmu wśród innych „religii niechrześcijańskich" może sprawiać wrażenie – wbrew intencji autorów – że judaizm Kościół traktuje tak samo zewnętrznie jak hinduizm czy buddyzm. A przecież Stary Testament i wiara Żydów to sprawa rodzinna dla Kościoła. Jan Paweł II, nawiązując do „Nostra aetate", powtarzał, że „kto spotyka Jezusa Chrystusa, spotyka judaizm". Sam nazwał Żydów „starszymi braćmi w wierze". Jeszcze dalej poszedł Benedykt XVI, który mówił, że Żydzi są dla nas „ojcami w wierze". O rodzinnym charakterze judaizmu świadczy również list Konferencji Episkopatu Polski, jaki ukazał się z okazji 50. rocznicy podpisania „Nostra aetate". Czytamy w nim, że „religia Żydów nie jest dla chrześcijan religią zewnętrzną, lecz religią wewnętrzną".

W samej „Nostra aetate" napisano: „Przeto nie może Kościół zapomnieć o tym, że za pośrednictwem owego ludu, z którym Bóg w niewypowiedzianym miłosierdziu swoim postanowił zawrzeć Stare Przymierze, otrzymał objawienie Starego Testamentu i karmi się korzeniem dobrej oliwki, w którą wszczepione zostały gałązki dziczki oliwnej narodów". Jak to możliwe, że na całe wieki zapomniano w Kościele o tej prawdzie?

Historia rozejścia się Synagogi i Kościoła jest zawiła i skomplikowana, ale trudno nie wskazać na jedno ze źródeł. – To napięcie było widoczne już w pismach ojców Kościoła od I do III wieku. Niektórzy czerpali z tradycji hebrajskiej, ale byli i tacy, którzy mówili, że teraz odcinamy się od wszystkiego co żydowskie. Istotne były też decyzje soboru nicejskiego z 325 r., kiedy data Wielkanocy została oddzielona od świąt żydowskiej Paschy – mówili mi parę lat temu Adam i Beata Dylusowie. – Następowało stopniowe eliminowanie żydowskiej wrażliwości. Podczas II soboru nicejskiego w 787 r. zabroniono wszystkim Żydom, w tym Żydom wierzącym w Jezusa, m.in. obchodzenia szabatu i praktykowania swoich obyczajów. Później doszły regulacje: Żyd, który przechodził na chrześcijaństwo, musiał wyrzec się swoich korzeni i je przekląć. I tak było aż do Soboru Watykańskiego II. Jeszcze Edyta Stein, kiedy przechodziła na chrześcijaństwo, musiała te wszystkie formuły wypowiadać, żeby przyjąć chrzest, co było dla niej raniące, bo przecież pozostawała Żydówką – dodają Dylusowie.

„Nostra aetate" w punkcie poświęconym judaizmowi okazuje się dokumentem proroczym nie tylko dlatego, że potępia antysemityzm, nie tylko dlatego, że kilkadziesiąt lat później Jan Paweł II, jako pierwszy od czasów św. Piotra papież, przekroczył próg synagogi; i nie tylko dlatego, że rośnie świadomość żydowskich korzeni wśród chrześcijan. Jest coś równie ważnego: od lat rośnie liczba Żydów uznających Jezusa za obiecanego Mesjasza. Jeden z nich, Eyal Friedman, tak mówił mi o tym podczas naszego spotkania w Jerozolimie: – Tu nic nie jest przypadkiem. Popatrz, właśnie mieliśmy 50. rocznicę powstania Odnowy Charyzmatycznej w Kościele katolickim. To był rok 1967. Ten sam, w którym Żydzi zdobyli wschodnią Jerozolimę. I ja wierzę, że w 1967 r. Bóg wylewał swojego Ducha nie tylko na Kościół, ale również na Żydów, objawiając im Mesjasza. To jest trudne dla obu stron: dla Żydów i dla Kościoła. Bo nagle po długiej przerwie, po szesnastu wiekach, pojawia się znowu część żydowska Kościoła. I łączy się z nieżydowską częścią w jedno ciało Chrystusa. A tak przecież było na początku, tylko proces odbywał się w drugą stronę.

Nie ty dźwigasz korzeń

Tu dochodzimy do kwestii, którą trudno pominąć. Wprawdzie polskie tłumaczenie mszału rzymskiego z 1970 roku okazało się błędne, ale jednocześnie otwarta pozostaje dyskusja, czy sam oryginał łaciński w pełni oddaje wiarę i przekonanie Kościoła o roli narodu wybranego z jednej strony i zadania, jakie ma Kościół wobec Żydów, z drugiej.

Oczywiście, nikt poważny nie mówi o powrocie do wersji mszału Piusa V z 1570 roku (choć treść modlitwy sięga nawet VI wieku), w którym modlitwa wielkopiątkowa za Żydów miała następujące brzmienie: „Módlmy się też za wiarołomnych Żydów, aby Bóg i Pan nasz zdjął zasłonę z ich serc, by i oni poznali Jezusa Chrystusa, Pana naszego. Wszechmogący, wieczny Boże, który także żydowskiej wiarołomności od miłosierdzia Twojego nie odrzucasz, wysłuchaj prośby nasze, które za ten lud zaślepiony zanosimy, aby poznawszy światło Twojej prawdy, którą jest Chrystus, z ciemności swych wybawieni zostali". Problematyczne jednak było i dla wielu jest do dzisiaj wyrzucenie nie tylko takich określeń jak „wiarołomni Żydzi" (łac. perfidis Iudaeis) czy „lud zaślepiony", ale również prośby o poznanie i wiarę w Jezusa Chrystusa.

Czy chrześcijanie mają prawo modlić się o to, by to, w co sami wierzą, stało się także udziałem narodu wybranego? Z całą pewnością. Inne podejście byłoby jakimś rodzajem schizofrenii. Jednak rezygnacja z tej prośby w posoborowym mszale była podyktowana bardziej roztropnością – ponieważ przez wieki takie modlitwy kojarzyły się Żydom z nawracaniem siłą i antysemityzmem, uznano, że lepiej będzie zrezygnować ze sformułowania o nawróceniu. Pozostaje modlitwa za Żydów o wierność Przymierzu, które Bóg zawarł z Abrahamem – a przecież z punktu widzenia chrześcijan ta wierność prędzej czy później może doprowadzić do uznania również Jezusa jako Mesjasza.

Żeby jednak jeszcze bardziej skomplikować (a raczej pokazać całą złożoność sprawy), dodajmy jeszcze jeden wątek: w 2007 roku Benedykt XVI wydał tzw. motu proprio „Summorum Pontificum" przywracające powszechną możliwość używania starego mszału rzymskiego, tzn. sprzed reformy soborowej. Krótko mówiąc, chodziło o ułatwienie sprawowania liturgii w starym rycie, co było ważnym i potrzebnym gestem dla wszystkich, którym bliska jest „stara" liturgia. Był jednak problem – co z modlitwą wielkopiątkową za Żydów, która nie mogła przecież brzmieć tak jak wcześniej. W wersji Benedykta XVI znalazła się następująca formuła: „Módlmy się za Żydów, aby Bóg i Pan nasz oświecił ich serca, aby poznali Jezusa Chrystusa, zbawiciela wszystkich ludzi", a po chwili milczenia: „Wszechmogący wieczny Boże, który chcesz, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania Prawdy, spraw łaskawie, aby cały Izrael został zbawiony, kiedy wszystkie narody wejdą do Twego Kościoła". Nie ma tu zatem żadnych „wiarołomców" i innych antysemickotwórczych sformułowań, a jednocześnie jest prosta modlitwa o to, by Żydzi przyjęli wiarę w Chrystusa. Czyli to, czego już zabrakło w nowym, posoborowym mszale.

I jedna, i druga wersja jest oficjalną modlitwą Kościoła, który (w nowym mszale) uznaje biblijną prawdę o nieodwołalnym wybraństwie narodu żydowskiego i który jednocześnie pragnie (w nowej wersji starego mszału), by ten naród uznał Mesjasza w Jezusie. Czy idealnym rozwiązaniem byłoby połączenie obu wersji? Nad tym niech już się głowią kolejne pokolenia teologów. Katolikom Roku Pańskiego 2021 powinno wystarczyć przekonanie, że to nie od nas bierze początek zbawienie, ale właśnie od Żydów. I rolą chrześcijan jest zgłębianie tej prawdy.

Abp Ryś we wspomnianej rozmowie przypomniał również, że „w Kościele przez dwadzieścia wieków mówiło się, że naród wybrany nie jest już wybrany, a potem konsekwencją była cała ikonografia, która pokazywała synagogę z zawiązanymi oczami, ze złamaną włócznią, z odwróconymi tablicami Mojżesza". – Z drugiej strony są i takie teksty św. Augustyna jak ten: „Nie wynoś się, chrześcijaninie, nad Żyda, bo to korzeń ciebie dźwiga, a nie ty dźwigasz korzeń" – dodał abp Ryś. I to jest wiara Kościoła. Wszystko, co temu zaprzecza, to tylko fatalne nieporozumienia. 

Jacek Dziedzina jest publicystą „Gościa Niedzielnego" i szefem Wydawnictwa Niecałe

Czytelnikowi, który nigdy nie słyszał o sprawie, problem może się zdać wydumany. Dotyczy to zresztą nie tylko osób niezwiązanych z Kościołem, ale również praktykujących katolików – większości z nich spór o tłumaczenie takiej czy innej modlitwy wydaje się kwestią dla wąskiego grona specjalistów. Ba, nawet części duchownych sprawa wydaje się drugo-, jeśli nie trzeciorzędna, o którą nie warto kruszyć kopii, a na pewno nie warto „mieszać" nią w głowach wiernych.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi