Czytelnikowi, który nigdy nie słyszał o sprawie, problem może się zdać wydumany. Dotyczy to zresztą nie tylko osób niezwiązanych z Kościołem, ale również praktykujących katolików – większości z nich spór o tłumaczenie takiej czy innej modlitwy wydaje się kwestią dla wąskiego grona specjalistów. Ba, nawet części duchownych sprawa wydaje się drugo-, jeśli nie trzeciorzędna, o którą nie warto kruszyć kopii, a na pewno nie warto „mieszać" nią w głowach wiernych.
Tymczasem, jak mawiał filozof nauki Karl Popper, nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria. To sprawdza się również w życiu religijnym – bez dobrej teologii trudniej o dobrą praktykę duszpasterską, podczas gdy dobra teologia daje szansę na rozwinięcie zdrowej duchowości i mądrego zaangażowania wiernych. Paradoks polega na tym, że choć to Kościół katolicki spośród wszystkich wyznań chrześcijańskich ma najlepiej rozwiniętą (przynajmniej od Soboru Watykańskiego II) teologię Izraela jako narodu wybranego, to zarazem ma sporo problemów z przełożeniem tej teologii na praktykę. Na to nakłada się dodatkowo polska specyfika, która z jakiegoś niewytłumaczalnego teologicznie powodu doprowadziła do błędnego tłumaczenia mszału rzymskiego (najważniejszej księgi liturgicznej Kościoła rzymskokatolickiego) w tak newralgicznym punkcie.
I oto w Wielki Piątek wielu polskich katolików jak co roku usłyszy w kościołach modlitwę za „lud, który niegdyś był narodem wybranym". Zapewne tylko nieliczni, dzięki bardziej świadomym proboszczom, posłusznym zresztą ustaleniom polskiego episkopatu z 2009 roku (o czym za chwilę), usłyszą wersję właściwą i będą modlić się za „naród pierwszego wybrania", bo tak należy tłumaczyć obowiązujący w całym Kościele łaciński oryginał „populus acquisitionis prioris". To tylko językowy niuansik czy coś znacznie poważniejszego?
Antysemityzm chrześcijański?
Odpowiedzmy od razu: to jeden z najbardziej wrażliwych, drażliwych, kontrowersyjnych i tym samym podatnych na nieporozumienia tematów, mających swoje odbicie nie tylko w katolickiej liturgii, ale również w całej teologii, nauczaniu Kościoła i w praktyce również w stosunku katolików do Żydów. Przez całe wieki w chrześcijaństwie unosił się klimat podejrzliwości i odrzucenia „narodu, który zabił Jezusa". Na tej glebie urosła tzw. teologia zastępstwa, uznająca, że Kościół zastąpił naród żydowski w roli ludu wybranego. Co ważne, owa teologia nigdy nie stała się częścią oficjalnego nauczania Kościoła, ale jednocześnie na tyle dobrze zadomowiła się w praktyce duszpasterskiej i liturgicznej, że stała się „oczywista", swoja, „katolicka", choć zupełnie sprzeczna z Objawieniem zawartym w Biblii.
Nie trzeba dodawać, że takie podstawy teoretyczne stworzyły podatny grunt również dla różnych form antysemityzmu. – Mamy Niemców, którzy są „winni Holokaustu", a przecież Holokaust „stał się" w samym sercu Europy, od dwudziestu wieków chrześcijańskiej – mówił mi parę lat temu abp Grzegorz Ryś, metropolita łódzki i historyk Kościoła. – A może Kościół też ma tu swoje winy, które sięgają całych wieków, a pamięć o Holokauście jest także pamięcią o tych winach? – pytał. Przypominał, że „nie jest tak, że dopiero Niemcy wymyślili getta. W Rzymie w XVI wieku powstało getto z woli papieża. Nie Niemcy wymyślili nakaz oznaczenia Żydów na strojach zewnętrznych – zostało to nakazane na IV soborze laterańskim w XIII wieku".