Wynika to z faktu, że garażowe brzmienia 11 utworów przykryte zostały warstwą elektroniki. Drapieżna, surowa moc znana z płyt „Royal Blood" czy „How Did We Get So Dark?" obecna jest jedynie w dwóch utworach – „Who Needs a Friend" i „Boilermaker". W pozostałych energia wyraźnie spada. Pierwsza myśl przy obcowaniu z „Tajfunami" jest taka, że nadszedł czas na wymianę wyeksploatowanych głośników albo pilną wizytę u laryngologa w celu zbadania słuchu. Piosenki brzmią świeżo, ale producenci muzyczni albumu nałożyli na dźwięki specyficzny filtr, który daje wrażenie słuchania muzyki przez ścianę.




Gdy minie zaskoczenie, symbioza starego, gitarowego stylu i dźwięków rodem z dyskoteki okazuje się nad wyraz wciągająca. Najciekawiej wypada umieszczony pod numerem piątym utwór „Milion and One", w którym pulsujący, zapętlany loop doskonale wkomponowuje się w rockową estetykę. Ten sam zabieg dobrze brzmi w „Oblivion", dodając mu psychodelicznego charakteru. „Either You Want It" napędzają z kolei rytmiczne uderzenia wibrującego syntezatora. Zamykający album „All We Have Is Now" to kolejny krok w nowe dla Royal Blood rewiry. Fortepianowa ballada w warstwie muzycznej przypomina nieco solowe nagrania Lennona, natomiast w tekstowej zachęca do odcięcia się od negatywnych medialnych wieści. Warto posłuchać zarówno tej rady, jak i całej płyty.