Barbora Krejčíková. Nowa królowa Paryża

Barbora Krejčíková uosabia dziś godną podziwu ciągłość sukcesów czeskiego tenisa. Jej triumf w singlu i deblu w turnieju Roland Garros był sensacyjny, ale Czesi w tenisie liczyli się zawsze, ostatnio przede wszystkim Czeszki.

Publikacja: 18.06.2021 10:00

Barbora Krejčíková. Nowa królowa Paryża

Foto: AFP

Lubi bajki. Tak powiedziała dziennikarzom podczas jednej z ostatnich konferencji prasowych przy korcie im. Philippe'a Chatriera. Najbardziej dwie – „Tři oříšky pro Popelku" i „Princezna se zlatou hvězdou" – „Trzy orzeszki dla Kopciuszka" i „Królewna ze złotą gwiazdą". – Lubię bajki i w nie wierzę – dodała.

Można się spierać, kiedy zaczęła się jej tenisowa bajka: czy wtedy, gdy jako trzyletnia dziewczynka poszła z mamą na korty w rodzinnych Ivančicach, miasteczku 30 km na południowy zachód od Brna, by towarzyszyć w treningach starszemu bratu Petrowi, czy może wówczas, gdy 15 lat później udawała się do Omic po pomoc Jany Novotnej, mistrzyni Wimbledonu.

Ivančice mają historię sięgającą średniowiecza, ale kojarzone są z trzema osobami: urodzili się tam niezwykły malarz i znakomity ilustrator Alfons Mucha, popularny aktor Vladimír Menšík i wciąż mieszka podwójna mistrzyni Roland Garros 2021 Barbora Krejčíková.

Siedem cichych kortów leży między drzewami na przedmieściach, właściwie już we wsi Němčice, więc to raczej korty wiejskie. Opiekuje się nimi nadal Antonín Ondra, trener w starym czeskim stylu. Dawno temu, spojrzawszy na małą energiczną córkę państwa Krejčíków, rzekł, że dziecko najpierw musi ćwiczyć na ścianie. – Wejdziesz na kort, jak dziesięć razy odbijesz drewnianą paletką piłkę od tej ściany – rzekł. Potem kazał jeszcze biegać po pobliskich zalesionych wzgórzach, aż zaniepokojona matka pytała, czy to konieczne. Tak nauczył Bárę, jak bliscy mówią na Krejčíkovą, wytrwałości i cierpliwości.




Napisały list

Bára kilka lat odrabiała ścienne lekcje, biegowe także. Do dziś powtarza, że kamień węgielny pod jej tenis położył trener Ondra, i że wciąż jest tym samym, choć już 78-letnim świetnym facetem, do którego chodzi teraz, by się zrelaksować i po prostu porozmawiać, albo nawet zagrabić za niego korty.

W Ivančicach wszyscy traktują ją normalnie, jak swoją, bez stawiania na pomnik. Owszem, przez minione dwa tygodnie pół miasta wypełniało wszystkie bary i restauracje, gdzie były transmisje telewizyjne z Paryża, a trener Ondra codziennie dzwonił godzinę po meczu i mówił, co mu się podobało, i co nie bardzo, ale po powrocie wszystko powinno wrócić do normy.

Treningi przy ścianie, potem na kortach u Ondry i czasem zimą w szkolnej sali gimnastycznej doprowadziły Barborę Krejčíkovą do niezłych wyników w turniejach dziecięcych. Potem poszło jej jeszcze lepiej wśród juniorek. W plebiscycie „Zlatý Kanár" („Złoty kanarek") czeskiego magazynu „Tenis" zdobyła w 2011 roku główną nagrodę w kategorii Talent.

Mniej więcej wtedy spotkała Kateřinę Siniakovą, z którą raczej z przypadku stworzyły parę deblową. I tak zostało. W październiku 2013 Bára została trzecią juniorką świata. Ranking liczony jest za dokonania w singlu i deblu. Młoda Krejčíková była w tamtym roku deblową mistrzynią Roland Garros, US Open i Wimbledonu (z Siniakovą) i finalistką Australian Open z Ukrainką Oleksandrą Koraszwili. Dorzuciła tytuł mistrzyni Europy do lat 18 w singlu i deblu.

Przejście do dorosłego tenisa zawodowego udało się jej jednak połowicznie. W deblu owszem, dość szybko zaczęła wygrywać, ale w singlu – nie bardzo. Ta niepewność kazała jej w maju 2014 roku, gdy była 340. tenisistką rankingu światowego, podjąć próbę spotkania z Novotną, która była wtedy legendą na sportowej emeryturze. Na zawsze pozostanie tą, która w Wimbledonie płakała w ramionach księżnej Kentu po przegranym finale ze Steffi Graf, ale także potrójną medalistką olimpijską, mistrzynią 24 singlowych i 76 deblowych turniejów WTA Tour, no i najlepszą w Wimbledonie 1998, pięć lat po sławnym płaczu.

Jana Novotná kupiła wtedy dom w Omicach, wiosce położonej w połowie drogi z Ivančic do Brna. Zamieszkała tam na stałe, biegała dla utrzymania formy, trzymała się trochę z dala od mieszkańców, ale gdy ktoś zagaił, zawsze porozmawiała. Na pomysł napisania do niej listu wpadła mama Barbory, Hana, gdy przeczytała o przeprowadzce gwiazdy tenisa w internecie. – Napiszemy list, dowiemy się, gdzie mieszka, i włożymy jej do skrzynki pocztowej. Przeczyta i może się z nami spotka – rzekła do córki.

Baw się tenisem

Listu nie wrzuciły do skrzynki, bo spotkały Janę Novotną w ogrodzie, gdy wyprowadzała psa. Zdenerwowana Barbora list wręczyła, ale nie bardzo mogła mówić, mama zrobiła to za nią. Trochę zaskoczona Jana powiedziała, że dobrze, niech dziewczyna przyjdzie na trening za parę dni, w czwartek. Niedaleko, na korty w Brnie-Bosonohach.

Po miesiącu i paru spotkaniach Krejčíková usłyszała od byłej mistrzyni: – Sądzę, że masz to coś, dobrze grasz w tenisa, zdecydowanie powinnaś spróbować gry w WTA Tour i bardzo chciałabym ci w tym pomóc.

Pracowały mniej więcej do 2016 roku, czyli chwili, gdy wróciła choroba nowotworowa sławnej tenisistki. Te kilka wspólnych lat nie przyniosło nagłego zwrotu kariery Krejčíkovej, choć był rok, że awansowała w rankingu singlowym o 120 miejsc. Młoda tenisistka ciepło wspomina mentorkę przede wszystkim dlatego, że dała jej ogromną wiarę w siebie, oddawała własną siłę i doświadczenie, że zaopiekowała się 18-letnią dziewczyną bez żadnego dystansu, tak po prostu, z naturalną życzliwością, która zamieniła się w silną więź.

– Największą sztuką jest pokazywanie wszystkiego, co się już potrafi w meczach. Bára ma instynkt wygrywania, po prostu musi być bardziej pewna siebie i trochę bardziej twarda na korcie – mówiła o niej mentorka. Mimo choroby nowotworowej poświęcała jej mnóstwo czasu i energii. Potem to Barbora oddawała trenerce te dobre chwile, przychodząc tygodniami do Jany Novotnej, gdy mistrzyni nie była już w stanie wychodzić z domu.

– Wiedziałam, że muszę z nią wtedy być. Rodzice powiedzieli mi, żebym do niej nie chodziła, bo widzieli, jak mnie to niszczy. Ale czułam, że po prostu nie mogę zostawić jej samej. Myślę, że była szczęśliwa, kiedy z nią byłam – mówiła Krejčíková. Dostała od Novotnej ostatnie przesłanie: – Baw się tenisem i spróbuj wygrać Wielkiego Szlema.

Trenerka zmarła w listopadzie 2017 roku. Bára jest przekonana, że wciąż się nią opiekuje, więc w Paryżu dziękowała jej tak samo gorąco, a może bardziej, niż innym. Podziękowała także, co nie wszyscy od razu pojęli, Libuše Šafránkovej, świetnej czeskiej aktorce zmarłej dzień przed półfinałem z Marią Sakkari. Libuše Šafránková też urodziła się w Brnie i, co ważniejsze, grała główną rolę w „Trzech orzeszkach dla Kopciuszka", bajce, którą rodzina Krejčíków zawsze ogląda w Boże Narodzenie, zaraz potem puszczając piosenki Karela Gotta.

Tłumaczenie podwójnego paryskiego sukcesu Krejčíkovej wpływem dawnej mentorki i umiejętnością czerpania optymizmu z bajek to tylko jedna strona medalu. 25-letnia tenisistka pracowała przecież dalej, od jesiennego turnieju mistrzyń WTA w 2018 roku z Alešem Kartusem, trenerem w klubie Židenice, dzielnicy Brna.

Była już po deblowych sukcesach wielkoszlemowych w Paryżu i Wimbledonie, ale chciała zerwać etykietę zdolnej, ale tylko deblistki. Kartus okazał się wystarczająco cierpliwy, by doczekać skoku w osiem miesięcy ze 114. miejsca rankingu WTA na 33. po finale dużego turnieju w Dubaju i pierwszym zwycięstwie w Strasbourgu, tuż przed Roland Garros. Kto chce wierzyć w metafizykę, niech wie, że 32 lata wcześniej ten turniej wygrała też Novotná.

Potem były korty w XVI dzielnicy Paryża, na których Barbora rosła z meczu na mecz, aż do singlowego finału z Anastazją Pawliuczenkową i deblowego z Igą Świątek i Bethanie Mattek-Sands. Przegrała tylko raz na 15 spotkań, w ćwierćfinale miksta. Z Kartusem po zdobyciu pierwszego pucharu płakali w szatni z kwadrans, gdy już Martina Navrátilová wręczyła jej puchar Suzanne Lenglen i Jan Kodeš pochwalił ją komu mógł.

Wtedy jeszcze do niej nie dotarło, że dołączyła do największych, że podwójne zwycięstwo w Wielkim Szlemie to przywilej sław takich jak Navrátilová, Chris Evert, Billie Jean King, Margaret Court, Mary Pierce, Serena Williams. Że powiększyła też listę czeskich mistrzyń i finalistek w Paryżu: Martina Navrátilová, Helena Sukova, Hana Mandlíková, Lucie Šafářová, Petra Kvitova, Markéta Vondroušová, że w dwa czerwcowe tygodnie wywalczyła sobie start olimpijski także w singlu, że jej mistrzostwo to prawda. Dziennikarzom pozostawiła dociekanie, dlaczego jej się udało, a innym, równie pracowitym, może nawet bardziej zdolnym – nie.

Dom przy ulicy Jilskiej

Inżynier Jan Kodeš, mistrz Wimbledonu z 1973 roku, chętnie mówi z tej okazji o zakorzenionej w Czechach od ponad stu lat tradycji gry w tenisa. Podobne zabawy dotarły tam już w połowie XVII wieku, prawdopodobnie z Niemiec. Są dowody, że piłki przebijano w renesansowej Sali Balowej na Zamku Praskim, mówi o tym także stary kamienny szyld – skrzyżowane rakiety i kilka piłek – na jednym z domów przy ulicy Jilskiej, w centrum Starego Miasta.

Współczesna historia zaczyna się w latach 70. XIX wieku, gdy ówczesna prasa austro-węgierska zaczęła dawać pierwsze wzmianki o grze, zwłaszcza w gazetach uzdrowiskowych. Wkrótce pojawiły się bardziej obszerne artykuły, również z opisami reguł tenisa. Korty zakładano na gruntach prywatnych, ale także w miejscach publicznych. Nie tylko w Pradze, ale też w Cieplicach, Litomierzycach, Pilźnie i na Morawach.

Wedle udokumentowanych przekazów pierwszy turniej towarzyski rozegrano w parku książęcym Kinskich w Choceniu już w 1879 roku, czyli dwa lata po pierwszym turnieju w Wimbledonie. Skoro była to wówczas rozrywka arystokracji, to bywało, że grano także pod dachem na podłogach sal balowych, choćby na zamku w Litomyślu.

Historię zorganizowanego tenisa w regionie zapisuje się od 1893 roku, gdy założono pierwszy klub – 1. Česky Lawn Tennis Klub Praha (1. ČLTK, w statucie ma datę utworzenia 1891), po kilku latach z siedzibą na wełtawskiej wyspie Štvanice zwanej Wielką Wenecją, między praskimi dzielnicami Holešovice i Karlín. Dziś to miejsce turniejów WTA Tour i challengerów ATP na eleganckim stadionie zbudowanym z okazji finału Pucharu Federacji w 1986 roku.

Wkrótce powstał kolejny czeski klub na wzgórzu Letná, na lewym brzegu Wełtawy. W tym samym czasie pojawił się w stolicy także niemiecki ośrodek tenisowy (Lawn Tennis Club Praha), któremu w 1894 roku zlecono organizację na Wyspie Żydowskiej (dziś Wyspie Dziecięcej) 1. Austriackiego Turnieju Tenisa na Trawie. Trzy lata później pojawił się terminarz turniejów w całej Austrii, tenisiści rozpoczęli więc klubową towarzyską rywalizację w Czechach i na Morawach.

Tenis czeski już wówczas z powodzeniem reprezentowały w świecie kobiety, Hedwiga Rosenbaumová z Pragi i Hermina Kaslerová z Pilzna. Pani Hedwiga, dwa razy (1899 i 1900) wygrywała w Berlinie turniej o mistrzostwo Niemiec z udziałem najlepszych tenisistek europejskich, do tego podczas igrzysk w Paryżu (1900) zdobyła dwa brązowe medale – w singlu i mikście.

Po przemianach ustrojowych i politycznych pierwsze mistrzostwa Czechosłowacji w 1920 roku wygrał Ladislav Žemla, czterokrotny olimpijczyk, medalista igrzysk – zdobył w Antwerpii brąz w turnieju mikstów z późniejszą żoną Miladą Skrbkovą. Równo 100 lat temu reprezentacja Czechosłowacji po raz pierwszy zagrała w Pucharze Davisa, przegrywając z Belgią. W latach 20. XX wieku pojawili się też pierwsi czescy producenci rakiet i piłek.

Najlepszymi zawodnikami tamtych lat byli bracia Koželuhowie, Karel, Jan i Josef, którym w karierze międzynarodowej pomógł baron Ringhofer. Karel Koželuh, najpierw chłopiec do podawania piłek, ale w wieku 14 lat już ceniony partner treningowy starszych amatorów tenisa, był siedem razy z rzędu mistrzem świata zawodowców, z Josefem zdobyli też kilka tytułów deblowych. Był czas, że przyjechał do Polski szkolić polskich tenisistów. Jan, jako jedyny pozostał amatorem, więc w latach 1925–1928 wygrywał mistrzostwa Czechosłowacji i klasyfikowano go w najlepszej dziesiątce świata.

Drobny – pierwszy uciekinier

Pod koniec lat 30. pojawił się Jaroslav Drobny i został numerem 1 czeskiego tenisa. Choć wojna zabrała mu najlepsze lata, to po wyjeździe w 1949 roku z Czech, grając formalnie pod flagą Egiptu (odmówiono mu obywatelstwa USA, Szwajcarii i Australii) i mieszkając w Wielkiej Brytanii, wygrał turnieje Wielkiego Szlema w Paryżu (1951 i 1952) oraz Wimbledonie (1954).

Informacje o jego zwycięstwach jakoś docierały do Pragi, nawet jeśli władzom nie bardzo były w smak. Pojawiły się też nowe powody, by wierzyć, że czeski tenis ma patent na wychowanie mistrzów. Věra Suková zagrała w finale Wimbledonu w 1962 roku. Kodeš nie tylko wygrał Wimledon '73, ale grał w finale US Open na Forest Hills. Potem pojawiła się Martina Navrátilová ze swą niezwykłą historią zwycięstw i ucieczki z komunistycznej Czechosłowacji do USA, Ivan Lendl z podobną opowieścią i pomysłem na życie albo Hana Mandliková, która wybrała coś w rodzaju kompromisu i też dała radę.

Emocje Czechów podbijały zwycięstwa w Pucharze Davisa, dzięki którym bohaterami wyobraźni zostawały nawet drugie rakiety: Tomáš Šmíd i Radek Štěpánek, nadszedł czas Petra Kordy, mistrza Australian Open i finalisty Roland Garros, potem Tomáša Berdycha. Gdy słabiej szło mężczyznom, rosły w siłę kobiety: Nicole Vaidišová, Petra Kvitová, Karolína Plíšková i wiele innych, którym nie brakuje talentu i pracowitości. Puchar Federacji (dziś Billie-Jean King Cup) przez lata był rezerwowany dla Czeszek.

Może znaczenie ma sprzężona z tradycją silna motywacja, którą podtrzymuje ciągłość sukcesów. W latach komunizmu sport pozostawał jedną z niewielu dróg do obejrzenia wielkiego świata i zarobienia godnych pieniędzy. Czesi są mądrzy – polubili właściwie tylko trzy sporty: hokej, piłkę nożną i tenis – i wyciągnęli z nich, ile się dało. Nawet w systemie komunistycznym zawsze dało się coś wynegocjować dla tenisa. Ucieczka Navratilovej spowodowała również, że system pobierania haraczy i zabierania paszportów sportowcom wyjeżdżających na Zachód złagodzono, bo ktoś zrozumiał, że nękanie prowadzi do frustracji, potem dezercji, a nie budowania chwały czeskiego socjalizmu.

Nawet w tamtych trudnych czasach czeski pomysł na tenis miał podstawy w organizacji szkolenia, w setkach lokalnych klubów i tysiącach turniejów dla każdego. – Niektóre kluby są bardzo małe, ale tam wszystko się zaczyna. W każdym jest jakiś stary trener, który uczy dzieci podstaw i uderzania o ścianę. Może to nie są najlepsi trenerzy, ale od nich zaczynasz. Potem, kiedy zaczynasz grać lepiej, system też cię nie gubi – twierdzi Jan Kodeš i historia Krejčíkovej do tej narracji pasuje doskonale.

Czeski system to także otwartość na sporty uzupełniające, a nie hermetyczna specjalizacja. Kodeš jako młody chłopak więcej przebywał na boiskach piłkarskich niż na kortach, Navrátilová i Mandlíková też chwaliły się udaną rywalizacją z chłopakami. Lendl był niezłym koszykarzem, Suková była najpierw koszykarką, dopiero złamana ręka kazała jej zająć się tenisem. Regina Maršíková (deblowa mistrzyni z Paryża w 1977 roku) była trzecią łyżwiarką figurową w kraju. Można sięgać jeszcze dalej: Drobny był członkiem czeskiej drużyny hokejowej, która zdobyła srebrny medal na zimowych igrzyskach w St. Moritz w 1948 roku. Karel Koželuh grał w piłkę w praskiej Sparcie, zdobył też decydującą bramkę dla Czechosłowacji w finałowym meczu o mistrzostwo Europy w 1924 roku. Barbora Krejčíková jest zaś niezłą golfistką.

Szósty portret

Wcale nie na końcu powinno się też dodać to, co jest podstawą wszędzie: wsparcie rodziców. Barbora Krejčíková też ma takich, zwłaszcza mamę. Dlatego córka zapewne wróci szybko do normalności. Bára w ostatnim wywiadzie w Paryżu mówiła: – Niczego nie oczekuję. Chcę nadal być sobą, dziewczyną z małego miasteczka, która zaczęła grać w tenisa przy ścianie. Nie planuję zmian. Mam tylko nową motywację do dalszej pracy. Chcę cieszyć się tą podróżą. Stanę mocno na ziemi i pójdę dalej.

Czeska mennica państwowa od paru lat wybija okolicznościowe monety poświęcone wybitnym sportowcom. Hokeistów uhonorowała całą gromadę, piłkarzy dwóch: Antonína Panenkę i Jana Lálę i oczywiście słynne lekkoatletyczne małżeństwo Danę i Emila Zatopków. W 2018 roku wyemitowała też serię „Czeskie legendy tenisa". W ten sposób utrwalono w złocie (200 sztuk) i srebrze (500 sztuk) postacie Jaroslava Drobnego, Jana Kodeša, Martiny Navrátilovej, Hany Mandlikovej i Petry Kvitovej. Nie można wykluczyć, że twórca, magister sztuki Martin Dašek dostanie od mennicy zlecenie na szósty portret.

Lubi bajki. Tak powiedziała dziennikarzom podczas jednej z ostatnich konferencji prasowych przy korcie im. Philippe'a Chatriera. Najbardziej dwie – „Tři oříšky pro Popelku" i „Princezna se zlatou hvězdou" – „Trzy orzeszki dla Kopciuszka" i „Królewna ze złotą gwiazdą". – Lubię bajki i w nie wierzę – dodała.

Można się spierać, kiedy zaczęła się jej tenisowa bajka: czy wtedy, gdy jako trzyletnia dziewczynka poszła z mamą na korty w rodzinnych Ivančicach, miasteczku 30 km na południowy zachód od Brna, by towarzyszyć w treningach starszemu bratu Petrowi, czy może wówczas, gdy 15 lat później udawała się do Omic po pomoc Jany Novotnej, mistrzyni Wimbledonu.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS