Powrót Donalda Tuska do polskiej polityki jawi się jako cokolwiek tajemniczy. Skądinąd wszyscy pamiętamy poprzednie. Wiosną 2019 r. były premier, a urzędujący wtedy szef Rady Europejskiej, podczas triumfalnej w zamyśle wizyty w Warszawie dał się przyćmić antyklerykalnemu publicyście Leszkowi Jażdżewskiemu. W czerwcu tamtego roku zdawał się nawet inicjować ruch społeczny, który rozpłynął się jednak we mgle po jednym zlocie opozycyjnych samorządowców i weteranów pierwszej Solidarności w Gdańsku. Sam Tusk zadziwił mnie wówczas natarczywymi powrotami do retoryki bez mała martyrologicznej. Nie ocaliła ona opozycji przed kolejnymi porażkami wyborczymi.
Między Grzegorzem a Borysem
Pod koniec 2019 r. trzymał przez kilka tygodni swoją dawną partię, Platformę Obywatelską, w niepewności, czy zechce startować na prezydenta. Ostatecznie powiedział „nie". Ludzie z jego dawnego otoczenia tłumaczyli wtedy, że wizja krążenia po Polsce od rana do wieczora po to, aby ścigać się z Andrzejem Dudą, zaglądania w oczy rzeszom Polaków z prowincji to coś nie do przyjęcia dla kogoś, kto zaznał światowego życia. Okazało się, że dobrze znali byłego szefa.
Co stało się teraz? Choć startów, lub może raczej falstartów, było kilka, były premier ani razu nie zabrnął tak daleko, jak teraz, w otwartym przyznawaniu, że chce zrobić coś dla dawnej partii. Wciąż tylko sonduje? Przecieki wypuszczane poprzez media robią wrażenie autoryzowanych przez samego zainteresowanego. Oczywiście, wycofać się wciąż niby może, bo niczego wiążącego nie powiedział. Jednak chyba niełatwo byłoby mu potem ponownie rozważać powrót bez sprawiania wrażenia, że staje się śmieszny.
Wiele wskazuje na to, że doraźnie jest to po prostu skutek gry różnych polityków PO. Paradoksalnie spotykają się tu kalkulacje zaciekłych wrogów w partyjnych bojach. Grzegorz Schetyna, który właśnie przejął w Platformie region dolnośląski, więc wrócił do zarządu partii, oręduje za Tuskiem od dawna. Choć ten niegdyś go upokarzał i odsunął na wiele lat od kierowniczych stanowisk, „Żelazny Grzegorz" kwestionujący przywództwo Borysa Budki wierzy, zdaje się, że możliwe jest wkroczenie dwa razy do tej samej rzeki. To znaczy odrodzenie tandemu, w którym Tusk byłby od błyszczenia, a Schetyna od organizacji i dyscyplinowania.