Proszę pamiętać, że UE już jest Europą a la carte. Często pojawia się opinia, że mamy do czynienia z jedną Unią bez jakiegokolwiek zróżnicowania, a przecież dziesięć krajów nie weszło do strefy euro, ponieważ albo nie chcą tam być, albo nie są jeszcze na to gotowe. Irlandia i Wielka Brytania nie są częścią strefy Schengen, a Szwedzi i Duńczycy wycofali się z pewnych kwestii dotyczących wymiaru sprawiedliwości i spraw zagranicznych wypracowywanych w Brukseli. Jeżeli zaś chodzi o kwestie obronne, to mamy w UE kraje takie, jak Finlandia, Austria lub Irlandia, które tradycyjnie są neutralne – nie są członkami NATO – i mają zastrzeżenia do projektu wspólnej obrony. Widać więc, że w UE istnieje duża różnorodność.
Premier Cameron zakomunikował jednak, że nie tylko chce utrzymać obecną różnorodność, ale wręcz zależy mu na „odkręceniu" niektórych aspektów integracji.
Ale na razie nie przedstawił listy takich zagadnień. Zasygnalizował, które aspekty szwankują. Niektóre z nich to nie tylko brytyjskie zmartwienia. Przykładem może tu być dyrektywa regulująca czas pracy. Niemcy wielokrotnie wyrażały zastrzeżenia wobec tej dyrektywy, mówiąc, że jest antykonkurencyjna i że jej utrzymywanie nie jest najlepszym pomysłem. To samo dotyczy np. Wspólnej Polityki Rybołówstwa. To ze względu na jej kształt Norwegia nie dołączyła do Unii Europejskiej.
W kontekście renegocjacji Carl Bildt, szwedzki minister spraw zagranicznych, powiedział, że „termin »elastyczność« dobrze brzmi, ale jeżeli otwieramy się na Europę 28 prędkości, to w ogóle nie będzie Europy. Będzie tylko bałagan".
Carl jest moim dobrym znajomym, ale nie mogę się z tym zgodzić. Po pierwsze, nikt nie mówi o Europie 28 prędkości. Po drugie, Carl jest szwedzkim ministrem spraw zagranicznych, a Szwecja nie jest w strefie euro i nie chce do niej wchodzić! Mówienie o tym, że nie można pozwolić w ramach UE na różnorodność, jest dziwne w kontekście Szwecji, która spełniła warunki konieczne do przyjęcia euro, ale z przyczyn politycznych zdecydowała, że tego nie zrobi.