Gdy 7 lutego tego roku Bob Woodward przeprowadzał z Donaldem Trumpem jeden z 18 wywiadów do nowej książki pt. „Rage", która ukazała się 15 września, prezydent powiedział mu, iż koronawirus roznosi się drogą kropelkową, jest bardziej niebezpieczny niż sezonowa grypa oraz może doprowadzić do katastrofy takiej jak ta w 1918 r., gdy na grypę zmarło 675 tysięcy Amerykanów i miliony ludzi na całym świecie. – Już pod koniec stycznia ostrzegano prezydenta, że to będzie największe zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju w czasie jego kadencji – mówi Woodward.
Na początku lutego społeczeństwo amerykańskie niewiele wiedziało o SARS-CoV-2, o tym, jak się można nim zarazić, pandemia nabrała w tym kraju rozpędu dopiero miesiąc później. – Nie chciałem o tym mówić, bo nie chciałem siać paniki – powiedział prezydent Woodwardowi podczas rozmowy w marcu. I rzeczywiście, gdy wirus zaczynał siać spustoszenie, prezydent bagatelizował zagrożenie. Co prawda w ostatnim dniu stycznia Trump podjął decyzję, by zawiesić podróże między USA a Chinami, ale podczas konferencji prasowych porównywał SARS-CoV-2 do grypy i zapewniał, że wszystko ma pod kontrolą, a kraj jest przygotowany na jego nadejście.
Ani prezydent, ani jego administracja nie wyprowadzali Amerykanów z błędu, gdy w początkowych tygodniach pandemii nieświadomi tego, z czym mają do czynienia, skupiali się na dezynfekcji powierzchni. O tym, że maski mogą zapobiec zarażeniu się Covid-19, zaczęto mówić, gdy Nowy Jork stał się światowym epicentrum pandemii, ale prezydent Trump do tej pory z maskami jest na bakier. W kolejnych wywiadach dla dziennikarza „Washington Post" wielokrotnie twierdził, że nie jest odpowiedzialny za zniszczenie, jakiego pandemia dokonała w kraju, gdzie liczba ofiar śmiertelnych zbliża się już do 200 tys.
Informacje na wagę życia
Za ukrywanie cennych informacji dostało się również Bobowi Woodwardowi. Do września, gdy wydawnictwo zaczęło promować książkę, nie wyjawił szczegółów lutowej rozmowy z prezydentem. – Jeżeli wiedział, że Trump okłamuje naród w sprawach życia i śmierci, dlaczego się tym nie podzielił ze wszystkimi. Czy to etyczne? – pytają koledzy po fachu. – Ludzie mediów powinni publikować informacje, gdy je zdobędą, a nie kiedy uważają, że sami na tym skorzystają – słychać było krytykę z różnych stron.
77-letniego Woodwarda, który ma 50 lat doświadczenia w dziennikarstwie śledczym i politycznym, trudno dzisiaj porównywać z innymi dziennikarzami. Nosi tytuł redaktora „Washington Post", za co pobiera symboliczną pensję w wysokości 25 dol. miesięcznie i tylko tam publikuje swoje teksty, lecz nie podlega redaktorom tej gazety.