Dokąd zmierzamy? Do piekła, oczywiście – odparł Michel Aoun, były prezydent Libanu, zapytany niedawno o przyszłość ojczyzny. – Jeżeli tamtejsi politycy nie odłożą na bok swoich osobistych i wyznaniowych interesów, wybuchnie nowa wojna domowa – przestrzegał pod koniec września francuski prezydent Emmanuel Macron, który w ostatnich tygodniach usiłował wynegocjować stabilne, nawet jeśli tylko tymczasowe, status quo w dawnym terytorium mandatowym Francji.
Dyplomatyczna ofensywa Macrona spełzła na niczym. Sierpniowy wybuch w bejruckim porcie w ciągu tygodnia wymusił dymisję rządu Hassana Diaba. Paryż chciał zastąpić jego gabinet przejściowym, technokratycznym „małym rządem". Na jego premiera wskazano kolejnego szanowanego, ale mało znaczącego w libańskich układach politycznych, speca: dyplomatę i prawnika Mustafę Adiba. Adib obiecał sformować gabinet w ciągu dwóch tygodni, ale najwyraźniej przeszarżował – nie docenił faktu, że eksplozja, która zdemolowała Bejrut, nie wstrząsnęła bynajmniej realnymi liderami kraju, a właściwie składającymi się nań społecznościami. Wiele musiałoby się jeszcze stać, by zmusić ich do kompromisu.
Kraina permanentnego kryzysu
Fundamentalnym problemem Libanu pozostają bowiem podziały wyznaniowe, pod które skrojono system polityczny. W olbrzymim uproszczeniu można powiedzieć, że jego filarem stały się wyniki cenzusu przeprowadzonego w 1932 roku, kiedy społeczeństwo kraju liczyło niespełna 800 tysięcy ludzi (dziś to 4,5 mln). Najliczniejszym w owym spisie powszechnym wyznaniem byli chrześcijanie, z olbrzymią przewagą maronitów (227 tys.). To im przypisano stanowisko prezydenta. Drudzy w kolejności sunnici (178 tys.) mają prawo, zgodnie z tą polityczną układanką, desygnować premiera. Szyitom (155 tys.) pozostaje nominować przewodniczącego parlamentu, co wiąże się ze stosunkowo niewielkim zakresem władzy.
Podział władzy zabetonowano, nie przeprowadzając kolejnych spisów ludności. Do dziś pozostają nam tylko szacunki zewnętrznych ekspertów – np. w 2010 r. Pew Research Center oceniało, że w kraju cedrów 38 proc. społeczeństwa to chrześcijanie, a muzułmanie (tu zbiorczo sunnici i szyici) to 61,3 proc. CIA World Factbook podaje, że w 2017 r. chrześcijan było 36,2 proc., sunnitów – 28,7 proc., szyitów – 28,4 proc.
„Kraina mlekiem i miodem płynąca, miasto luksusu i słodyczy: dwadzieścia lat po ogłoszeniu niepodległości Liban był historią sukcesu" – zachwycał się libański historyk i polityk Samir Kassir w swojej monumentalnej historii Bejrutu. Zaiste, w latach 60. magazyn „Life" porównywał Bejrut do Las Vegas i St. Moritz, tyle że pachnących arabskimi przyprawami. W Ras Beirut, jednej z centralnych dzielnic miasta, wynajem apartamentu w owym czasie kosztował, astronomiczne wówczas, tysiąc dolarów. Wokół wyrastały artystyczne kolonie, wydawano 12 gazet w kilku językach, tu zrodziły się idee panarabizmu, nacjonalizmów arabskich, progresywnego socjalizmu. W mieście lubiła spędzać czas Rita Hayworth, bawił tu przed ucieczką do Moskwy szpieg Kim Philby, przyjeżdżali nafciarze z arabskiego ARAMCO.