Szpiedzy w krainie dopingu i korupcji

Agenci, anonimowi informatorzy, tajne służby skarbowe i antynarkotykowe, Interpol – o czystość współczesnego sportu najskuteczniej walczą dziś państwowe bądź międzynarodowe organy ścigania.

Aktualizacja: 20.11.2015 11:19 Publikacja: 20.11.2015 01:00

Fot. Friedemann Vogel

Fot. Friedemann Vogel

Foto: Bongarts/Getty Images

Niezależna komisja Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), która opublikowała na początku listopada raport o dopingu w Rosji oraz doprowadziła do zawieszenia jej sportowców i dożywotniej dyskwalifikacji pięciu oszustów, nie uzyskałaby dowodów, gdyby nie działała według metod jak z filmów szpiegowskich. Amerykanie rozpracowywali FIFA przy pomocy agentów FBI i policji finansowej. Oszustwa Lance'a Armstronga wyszły na jaw dzięki działaniom Jeffa Novitzky'ego, bezwzględnie działającego agenta z Agencji Żywności i Leków, oraz Travisa Tygarta, równie surowego szeryfa z Amerykańskiej Agencji Antydopingowej. Obaj zupełnie nowymi, ale skutecznymi metodami rozpracowywali laboratorium BALCo faszerujące czołowych sportowców amerykańskich niewykrywalnymi w badaniach środkami dopingowymi. Żadna sportowa federacja – kolarska, lekkoatletyczna, piłkarska – nie wygrałaby tych bitew z oszustami, nie tylko dlatego, że nie chciała tego robić (szczególnie FIFA), ale też dlatego, że do tej bezwzględnej walki przystępowała ze scyzorykami, gdy potrzeba było ciężkiej artylerii.

Śmietnik – dopingowa wyspa skarbów

Victor Conte traktował życie jako dobrą okazję do zabawy. Miał duszę muzyka rockowego, grał na basie w kapeli rhythm'n'bluesowej Tower and Power. To było hobby, pieniądze zaczął zarabiać, kiedy zajął się sportowcami. W połowie lat 80. założył w San Francisco firmę BALCo (od Bay Arena Laboratory Cooperative) handlującą suplementami diety i odżywkami. Klientami byli przeważnie kulturyści, ale renoma Contego przyciągnęła do niego z czasem wielu zawodowych sportowców.

Z jego laboratorium korzystało około 30 zawodników, medalistów igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata, rekordzistów, mistrzów. Najsłynniejsi to Marion Jones, złota medalistka na 100 i 200 m oraz w sztafecie z igrzysk olimpijskich w Sydney (2000), jej partner Tim Montgomery, rekordzista świata na 100 m, Brytyjczyk Dwain Chambers, mistrz świata na 100 m, oraz kilku niezłych futbolistów amerykańskich i jeszcze lepszych baseballistów, w tym wielka gwiazda Barry Bonds. Z taką klientelą Conte miał się coraz lepiej i nigdy tego nie ukrywał, lubił się obnosić ze swoim bogactwem. – Nie była to dobra cecha w tym biznesie, w którym za cnotę kardynalną uchodzi dyskrecja – opowiadał dziennikarz śledczy Lance Williams z „San Francisco Chronicle".

Contem i BALCo zainteresowali się najpierw agenci Internal Revenue Service (IRS), rządowej agencji ds. podatkowych. Zaciekawił ich obrót 480 tysiącami dolarów dokonany przez laboratorium między styczniem a wrześniem 2000 roku. Okazało się, że taką wartość zapewnił handel specyfikiem o nazwie Clear, którego partię BALCo kupował za 450 dol. i sprzedawał ampułkę za 350 dol. Padły podejrzenia, że Conte oszukuje fiskusa i nielegalnie rozprowadza niewprowadzone do obrotu leki. Na głowie miał od razu Jeffa Novitzky'ego, który działał jak policjant. Podporządkowani mu pracownicy koczowali przy siedzibie BALCo, codziennie przetrząsali śmietniki, do których ludzie Contego wrzucali odpadki. Okazały się one prawdziwą wyspą skarbów. Pewnego lipcowego dnia 2003 roku znaleziono tam cały zestaw strzykawek, ampułki po erytropoetynie (EPO), ślady diuretyków z notatką od jednego z lekkoatletów: „Vic, tu jest czek na następny cykl [kuracji dopingowej]. Potrzebuję tego do końca tygodnia". Wkrótce w śmietniku pojawiły się kolejne ślady dopingowych zbrodni. Agenci zaczęli śledzić samochody transportujące leki do siedziby firmy, włamali się do skrzynki e-mailowej Contego, śledzili jego korespondencję z klientami. Yahoo i AOL udostępniły służbom swoje kody do stron.

Wkrótce agenci Novitzky'ego dostali anonimową przesyłkę z ampułką i tajemniczym żółtym środkiem. Przez wiele tygodni w laboratorium Uniwersytetu Los Angeles badał go doktor Don Catlin. – Testowałem co roku 35 tysięcy próbek, ale ten steryd nie przypominał żadnego z dotychczasowych. Trudno go było zidentyfikować – opowiadał lekarz. Po dwóch miesiącach ekipa chemików ustaliła, że chodzi o tetrahydrogestrinone (THG), główne źródło sukcesów Jones i Montgomery'ego. Specyfik był podstawowym składnikiem preparatu Clear, zwanego też paliwem rakietowym.

We wrześniu 2003 roku 24 agentów z IRS, brygady antynarkotykowej, wkroczyło do siedziby BALCo. Niektórzy trzymali w dłoniach broń krótką. Znaleziono cały dopingowy arsenał i listę sportowców z niego korzystających. Wkrótce zaczęły się procesy, dyskwalifikacje, Jones trafiła nawet do więzienia.

B-52 na Armstronga

Afera stała się punktem zwrotnym w walce z dopingiem w Stanach Zjednoczonych. Wyznaczyła standardy działania. Nigdy przedtem nie doszło do tej miary skandalu dopingowego. Nie ma przecież dowodów na to, że Carl Lewis albo Florence Griffith-Joyner coś brali, a podejrzenia padają. Bez osobistej determinacji, ale i zielonego światła, jakie dostał od państwa Novitzky, nikt nie dowiedziałby się o nieczystych działaniach BALCo. THG było w tamtych czasach kompletnie niewykrywalne. Jones byłaby więc nadal bohaterką Ameryki.

Ale z wielką werwą do walki z dopingiem ruszył wtedy także Amerykański Komitet Olimpijski. W 2000 roku powstała Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA). W 2004 roku agencja przeprowadziła już ponad 8 tys. testów, podczas gdy cztery lata wcześniej przed rozpoczęciem działalności robiono ich ledwie 500. Wzrosła liczba złapanych dopingowiczów.

USADA korzystała z nowych możliwości operacyjnych, miała prawo stosować środki, jakie mieli do dyspozycji prokuratorzy w sprawach kryminalnych – nagrania wideo, sprawdzanie e-maili i kont bankowych, skrupulatne śledztwa, anonimowi świadkowie. Najmniejszy dowód wystarczał do zawieszenia sportowca. Zatrudniano doskonale wyszkolonych agentów, takich jak Travis Tygart, prawnik i filozof z wykształcenia. Chrzest bojowy przechodził, rozpracowując BALCo, w 2007 roku został szefem USADA. Podczas jego kadencji upadł Armstrong. Tygart działał wtedy wspólnie z Novitzkym, który – niesiony wcześniejszym sukcesem – analizując każdy podejrzany sygnał, miał wielką ochotę powiedzieć kolarzowi: sprawdzam.

Kiedy na jego liście znalazł się Armstrong, wiadomo było, że to będzie jak bombardowanie przez B-52. Wszystkie chwyty dozwolone, ale w ramach prawa – mówił o Novitzkym były szef francuskiej agencji antydopingowej Jean-Pierre Verdy.

Armstrong nigdy się nie spodziewał tak skutecznego ataku. Był przecież wielbiony nawet bardziej niż Jones. Nie dość, że wygrał siedmiokrotnie Tour de France, to jeszcze wszystkich rozczulały jego choroba i zwycięstwo w walce z rakiem. Łzawa historia wzruszała Amerykanów, ale nie wszystkich, nie Novitzky'ego i Tygarta. Pojawiły się realne przesłanki, że coś jest nie tak. Informacje francuskich mediów o wyrzucanych strzykawkach, pozytywnych wynikach badań już w 1999 roku, ale nigdy niepotwierdzonych. Silny trop pojawił się wtedy, gdy w Stanach Zjednoczonych mało znany kolarz Kayle Leogrande został zdyskwalifikowany za stosowanie EPO. Przy tej okazji ukazały się informacje, że wśród amerykańskich kolarzy działa doskonale zorganizowana siatka dystrybutorów dopingowych środków. Po nitce do kłębka. Tygart i Novitzky wzięli sprawę w swoje ręce. Wkrótce dorwali Floyda Landisa, zwycięzcę Tour de France z 2006 roku, zdyskwalifikowanego od razu za doping, byłego partnera Armstronga z grupy US Postal. Podczas śledztwa mocno na niego naciskali, w końcu rozpoczęli współpracę. Landis obciążał kolegę.

Ale to był dopiero obiecujący początek. Agenci nawiązali współpracę z Interpolem, a także francuskim odpowiednikiem USADA i żandarmerią antydopingową (Oclaesp). Zatrudnili lekarzy specjalistów, by jeszcze raz przebadać próbki. Wciąż zdobywali nowych informatorów. Cierpliwie rozpracowywali system.

Działali dyskretnie, ale kiedy Landis zaczął mówić, nie dało się tego ukryć. Tygartowi trzykrotnie grożono śmiercią. FBI wzięło pod ochronę jego rodzinę. Działał w warunkach wojennych. Siedziba USADA była pilnie strzeżona, a do dwupokojowego biura Tygarta nikt nie mógł wejść. Politycy chcieli przerwania śledztwa. Obalić legendę? Nie, to nie wypada. – Niektórzy uznali mnie za lewicowego radykała, inni za prawicowego ekstremistę. Ale etyka nie jest ani republikańska, ani demokratyczna. Zarzucają mi coś republikańscy senatorowie? A przecież jeden z nich, John McCain, poparł mój raport w sprawie Armstronga. Były prezydent USA George W. Bush, też republikanin, ratyfikował mój mandat na konwencji antydopingowej UNESCO – bronił się Tygart.

Mimo tych zarzutów tropiciele Armstronga byli politycznie dobrze umocowani. Działali pod kontrolą tego samego prokuratora Douga Millera, który prowadził sprawę BALCo. Dostali wolną rękę. Dzięki temu mogli korzystać z próbek kolarza, które w świetle prawa sportowego już się przedawniły. Novitzky dostał też zgodę na przesłuchanie byłej żony sportowca Kirstin. Dziś łatwiej zrozumieć, dlaczego Armstrong nie miał szans, by ukryć oszustwo. Jego przeciwnikiem była nie niskobudżetowa federacja, ale aparat państwowy największego na świecie mocarstwa, dla którego ważniejsze niż wynik sportowy były zasady.

FBI bierze się do FIFA

FIFA nie potrafiła oczyścić się sama, jej szefowie żyli na własnym, trudno dostępnym z zewnątrz terytorium.

Amerykanie nie mieli skrupułów. Jak w przypadku Contego zainteresował ich bizantyjski styl życia Charlesa „Chucka" Blazera, sekretarza generalnego CONCACAF – federacji zrzeszającej związki piłkarskie z Ameryki Środkowej i Północnej. Luksusowe samochody, podróże prywatnymi odrzutowcami, wynajęty apartament w Nowym Jorku dla stadka kotów. Dość powodów, żeby amerykański fiskus zainteresował się piłkarskim sybarytą.

Służby fiskalne, ten sam IRS, który działał przy BALCo, szybko udowodniły, że Blazer zapomina płacić podatków w ojczyźnie, że na Bahamach zdeponował ekwiwalent 11 milionów euro. Śledztwu przewodził Steve Berryman, przy okazji kibic soccera, a nie futbolu amerykańskiego, co jednak w Stanach Zjednoczonych jest rzadkością. Oszustwo oszustwem, ale skąd działacz sportowy nieprowadzący żadnego poważnego biznesu wziął takie pieniądze? Po piętach zaczęli deptać Blazerowi dwaj agenci FBI Jared Randall i John Penza. Obaj trafili na aferę kryminalną z udziałem rosyjskiej mafii. Dostali przy okazji cynk, który zaprowadził ich do FIFA i praktyk korupcyjnych.

Był to czas, kiedy USA przegrała z Katarem prawo do organizacji mistrzostw świata w 2022 roku. Ale nie miało to większego związku z zatrzymaniem na Piątej Alei w Nowym Jorku Blazera. Miał dość win na sumieniu. Agenci FBI i IRS dali mu propozycję nie do odrzucenia: współpraca albo więzienie. Blazer, opasły brodacz, nie wygląda na człowieka, który mógłby stawić opór nawet własnym kotom. Śledczy dowiedzieli się więcej, niż zamierzali: pranie brudnych pieniędzy, defraudacje, korupcja – Blazer powiedział wszystko. Podał też nazwiska. Prokurator Loretta Lynch dała zielone światło na przeprowadzenie aresztowań siedmiu członków FIFA. Doszło do nich w Zurychu w maju tego roku. System Blattera rozpadał się i dalej rozpada na naszych oczach.

Federacja piłkarska przeoczyła przy tym ważny fakt i może z tego względu czuła się zbyt bezpiecznie. W 2013 roku Szwajcarzy podpisali z USA konwencję o ujawnianiu aktywów obywateli Stanów Zjednoczonych w miejscowych bankach. To pokłosie afery z bankiem USB. W sprawie FIFA amerykański fiskus ściśle więc współpracował ze szwajcarskim. Agenci obu krajów wspólnie rozpracowywali chory system. „Federalne Biuro Sprawiedliwości wspiera postępowanie karne, jakie prowadzą urzędnicy amerykańscy przeciw wysokiej rangi funkcjonariuszom piłkarskim podejrzanym o korupcję" – ogłosiło szwajcarskie ministerstwo na wrześniowym briefingu prasowym przedstawicieli obu służb. Amerykanie czyszczą w tej aferze obcy dom, działają jak misja ONZ, stali się światowym żandarmem. – Nie chodziło nam o piłkę nożną. Zaatakowaliśmy korupcję. Jedna rzecz doprowadziła nas do kolejnej i dalej się potoczyło – mówił w wywiadzie dla „New York Timesa" Richard Weber, prowadzący śledztwo z ramienia IRS. Przy okazji wspomniał, że „mistrzostwa świata to oszustwo", pewnie wciąż nie mogąc wybaczyć porażki z Katarem.

Blatter – jak wcześniej Armstrong – nie był świadomy, z kim ma do czynienia. Cały czas myślał, że obroni go neutralna Szwajcaria, a FIFA to dla służb planeta równie niedostępna jak Saturn dla ludzi. Mocno się pomylił. Czasy się zmieniają.

Eksperci najwyższej klasy w każdej dziedzinie

Ale nie w Rosji. Tam sport – przynajmniej lekkoatletyka – działa według dawnych zasad, jeszcze tych z lat 80., kiedy państwa socjalistyczne pomagały w oszustwie. W grudniu ubiegłego roku metody rodem z NRD ujawnił materiał niemieckiej telewizji ARD. Najlepsi rosyjscy lekkoatleci nigdy nie mieli problemów z dostępem do środków dopingowych. Brali, co chcieli i gdzie chcieli. Jeżeli mieli pozytywny wynik badań dopingowych, a te przeprowadzono w laboratorium w Moskwie, telefon od prezesa federacji i ministra sportu wystarczył, by ukryć szwindel. Dopingowego porządku pilnowali także funkcjonariusze FSB (Federalnej Służby Bezpieczeństwa), następczyni KGB. Niedawno okazało się także, że jeśli do wpadek dochodziło na międzynarodowych zawodach, wystarczyło zapłacić komu trzeba i w zamian otrzymywało się certyfikat czystości. Tu o porządek dbali wysocy funkcjonariusze IAAF, w tym synowie Lamine Diacka, prezesa Światowej Federacji Lekkiej Atletyki, który sprawował tę funkcję przez 16 lat.

Diack został niedawno zatrzymany w Paryżu. Śledztwo w jego sprawie prowadzi Interpol, bo dotyczy spraw finansowych. Postawiono mu już zarzut korupcji i defraudacji. Do Rosji wzięła się niezależna komisja WADA. Opublikowała przed dwoma tygodniami liczący 325 stron raport ze swoich prac. Na jego podstawie IAAF zawiesiła Rosję. Tym razem to nie Amerykanie odegrali rolę ścigających. Najpierw zrobiła to niemiecka telewizja, a dwa miesiące po reportażu do akcji przystąpiła WADA.

Komisja światowej agencji działała według sprawdzonych wcześniej przez USADA metod policyjnych, czasami szpiegowskich. Zatrudniła „ekspertów najwyższej klasy, mających doświadczenie w prowadzeniu śledztw, sprawach dopingowych, przesłuchiwaniu świadków, analiz informatycznych, prowadzeniu bilansów finansowych i procedur laboratoryjnych" – czytamy w raporcie. Specjaliści pochodzili z siedmiu krajów, w tym z Rosji i oczywiście USA. Korzystali z usług kilkudziesięciu anonimowych informatorów, z wielu źródeł informacji, analizowali komputery, telefony podejrzanych osób bądź instytucji. Porozumiewali się szyfrem, kryptonimy nadali podejrzanym sportowcom i trenerom oraz kluczowym świadkom. Ostrożność była wskazana. – Kilka razy nasz sprzęt stał się obiektem ataków hakerów – mówił szef WADA Dick Pound. Twarde dyski do komputerów przechowywano w specjalnie zabezpieczonych pomieszczeniach.

Ten bieg ku prawdzie zakończył się zwycięstwem komisji. Znów to nie federacja sportowa, ale działająca niezależnie instytucja, której powołanie zainspirowało dziennikarskie śledztwo, pracując jak wywiad obcego państwa, przygwoździła sportowych złoczyńców.

Niezależna komisja Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), która opublikowała na początku listopada raport o dopingu w Rosji oraz doprowadziła do zawieszenia jej sportowców i dożywotniej dyskwalifikacji pięciu oszustów, nie uzyskałaby dowodów, gdyby nie działała według metod jak z filmów szpiegowskich. Amerykanie rozpracowywali FIFA przy pomocy agentów FBI i policji finansowej. Oszustwa Lance'a Armstronga wyszły na jaw dzięki działaniom Jeffa Novitzky'ego, bezwzględnie działającego agenta z Agencji Żywności i Leków, oraz Travisa Tygarta, równie surowego szeryfa z Amerykańskiej Agencji Antydopingowej. Obaj zupełnie nowymi, ale skutecznymi metodami rozpracowywali laboratorium BALCo faszerujące czołowych sportowców amerykańskich niewykrywalnymi w badaniach środkami dopingowymi. Żadna sportowa federacja – kolarska, lekkoatletyczna, piłkarska – nie wygrałaby tych bitew z oszustami, nie tylko dlatego, że nie chciała tego robić (szczególnie FIFA), ale też dlatego, że do tej bezwzględnej walki przystępowała ze scyzorykami, gdy potrzeba było ciężkiej artylerii.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS