Dyskusja na temat „furtki psychiatrycznej” do aborcji, której szerokie otwarcie zapowiedział premier na wspólnej konferencji prasowej z minister zdrowia, była tak pouczająca, że powinna się odbyć w mniej niszowym medium niż Twitter. Łatwiej byłoby zrozumieć wszystkie moralne i społeczne konsekwencje dopuszczalności aborcji nawet do końca ciąży na podstawie jednego zaświadczenia od psychiatry. I uświadomić sobie, na jakie praktyczne pytania trzeba będzie jeszcze odpowiedzieć. Jak na przykład to: co zrobić z dzieckiem, które aborcję przeżyje?

Jedynym dziedzictwem minister Izabeli Leszczyny będą „śmierciomaty”

Kilka lat temu w warszawskim szpitalu dziecko „wypędzone” z organizmu matki w szóstym miesiącu ciąży przeżyło aborcję, a potem umierało w męczarniach przez godzinę, bo nie po to jedni lekarze je uśmiercali, żeby inni mieli ratować. Inaczej było we Wrocławiu, gdzie dziewczynka skazana na śmierć ze względu na zespół Downa również przeżyła swoją aborcję, ale trafiła na lekarzy, którzy ze strachu przed prokuratorem zaczęli ją reanimować. To dziecko umierało jeszcze przez 29 dni, od początku bez większych szans na zdrowe życie, bo prawo pozwalające skazać je na śmierć nie pozwala dobić, gdy śmierć się wlecze. Mniej więcej w tym samym czasie światową opinią publiczną wstrząsnęła zbyt długa agonia skazanego na karę śmierci Amerykanina, który przez złe dobranie dawki śmiertelnego zastrzyku męczył się „aż” 40 minut, zanim umarł. Miłosierdzia, jakie mamy dla skazanych na karę śmierci czy nawet dla duszących się w foliowym worku wigilijnych karpi, nie starcza nam dla niechcianych dzieci.

Bardzo się zdziwię, jeśli odpowiedzią na wytyczne minister Izabeli Leszczyny nie będzie pojawienie się internetowych „śmierciomatów”, w których za stosowną opłatą będzie można na teleporadę dostać zaświadczenie o wskazaniach do aborcji. 

Bardzo się zdziwię, jeśli odpowiedzią na wytyczne minister Izabeli Leszczyny nie będzie pojawienie się internetowych „śmierciomatów”, w których za stosowną opłatą będzie można na teleporadę dostać zaświadczenie o wskazaniach do aborcji. Obecnie tak już jest ze zwolnieniami L4, receptami czy nawet medyczną marihuaną, gdzie klient gotowy zapłacić za pozory legalności jest nawet instruowany, jakie dolegliwości powinien zgłosić, żeby receptę dostać. Ministerstwo zresztą zna problem fikcyjnych recept wystawianych przez telelekarzy, bo właśnie ograniczyło im możliwości wystawiania recept na psychotropy i opioidy. We wspomnianych wytycznych nie ma żadnych ograniczeń, jest za to informacja, że lekarzowi nie będzie przysługiwała klauzula sumienia.

Może więc minister Leszczyna niewiele po sobie zostawi, ale „śmierciomaty” mają szansę stać się jej trwałym dziedzictwem. Ciekawe, czy lekarza, który „spartaczy” aborcję i dopuści do urodzenia żywego dziecka, będzie można oskarżyć o błąd medyczny i żądać zadośćuczynienia za straty moralne spowodowane świadomością, że dziecko, którego miało nie być, jednak jest i właśnie umiera w potwornych męczarniach na sali obok.