Wojciech Jaruzelski został prezydentem PRL 35 lat temu, 19 lipca 1989 r. Stało się tak, mimo że jego kandydatura wzbudzała sprzeciw wielu Polaków, głównie tych wspierających opozycję i doskonale pamiętających wprowadzony przez niego kilka lat wcześniej stan wojenny. Paradoksalnie powierzenie mu tego stanowiska nie byłoby możliwe bez wsparcia części opozycji, która dostała się do Sejmu i Senatu, tworząc Obywatelski Klub Parlamentarny. Był to z jednej strony efekt niepisanych ustaleń Okrągłego Stołu, z drugiej zaś nacisków ze strony Stanów Zjednoczonych czy też Kościoła katolickiego, a także mniej lub bardziej jawnych gróźb ze strony peerelowskich władz.
Czytaj więcej
Pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do ojczyzny i utworzenie Solidarności zwiększyło nacisk na powrót symboli religijnych do szkół. Walkę o nie prowadzili m.in. uczniowie podstawówki w Szczecinku, gdzie religii uczył młody ksiądz Tadeusz Rydzyk.
Naturalny wybór
Jaruzelski był oczywistym kandydatem na prezydenta. Jednak ze względu na wynik wyborów czerwcowych z 1989 r. nie było pewne, że w Zgromadzeniu Narodowym, które miało dokonać wyboru, otrzyma wymaganą liczbę głosów. Tym bardziej jego kandydatura nie budziła entuzjazmu. Mało tego, została ona zakwestionowana przez część opozycji jeszcze przed jej oficjalnym ogłoszeniem. I to nie tylko przez tę bardziej radykalną, na czele z Solidarnością Walczącą. Wystarczy tylko przypomnieć, że 17 lipca, czyli na dwa dni przed głosowaniem nad jego kandydaturą, w trakcie posiedzenia Tymczasowego Zarządu Regionu (TZR) NSZZ Solidarność w Gdańsku stwierdzano: „jeżeli gen. Jaruzelski zostanie prezydentem, to nastąpi załamanie nadziei społeczeństwa na lepszą przyszłość”, i dodawano, że „doprowadzić to może do niepotrzebnych niepokojów”. Zebrani nie ograniczyli się jedynie do wyrażenia swojego negatywnego stanowiska wobec jego kandydatury, ale zażądali również od TZR wywarcia nacisków na posłów i senatorów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, aby ci nie oddali głosu na Wojciecha Jaruzelskiego. Tak na marginesie – byłoby to zgodne z decyzjami OKP, gdyż 22 czerwca 1989 r. podczas inauguracyjnego posiedzenia tego klubu zapadła decyzja nie tylko o niewystawianiu własnego kandydata na prezydenta, ale również o głosowaniu w tej kwestii zgodnie z wolą wyborców. A ta była jasna i zdecydowanie negatywna względem Jaruzelskiego. Problem w tym, że część opozycji i jej prasy (na czele z „Gazetą Wyborczą” lansującą hasło „Wasz prezydent, nasz premier”) usilnie starała się przekonać, że jest inaczej. Warto przypomnieć, że kandydatura Wojciecha Jaruzelskiego wzbudzała również, co jeszcze do niedawna byłoby nie do pomyślenia, sprzeciw w szeregach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej... I tak np. 22 czerwca 1989 r. podczas posiedzenia I sekretarzy Podstawowych Organizacji Partyjnych PZPR Warszawa-Śródmieście, Jerzy Szewko nie ograniczył się do obarczenia kierownictwa partii odpowiedzialnością za wyborczą porażkę, ale również miał opowiedzieć się przeciwko popieraniu generała. Nie on jeden zresztą, podobne stanowisko zajął również np. sekretarz POP przy Zarządzie Głównym Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Japońskiej Mieczysław Róg-Świostek.
Hamletyzujący komunista
Jak się okazało, naciski na posłów i senatorów wywodzących się z opozycji, aby ci nie opowiedzieli się za Jaruzelskim, nie okazały się skuteczne. Podobnie jak demonstracje przeciwko jego kandydaturze, w tym cykliczna pikieta organizowana przez Konfederację Polski Niepodległej (KPN)od 3 do 19 lipca pod hasłem „Jaruzelski, musisz odejść”. Jak wspominał po jednej z tych manifestacji – nie bez goryczy zresztą – Adam Borowski, jeden z liderów Międzyzakładowego Regionalnego Komitetu Solidarności: „Kiedy protestowaliśmy przeciwko wyborowi Jaruzelskiego na prezydenta, to na placu Trzech Krzyży dostaliśmy takie bęcki, jak za najlepszych ZOMO-wskich czasów, a to się działo już po Okrągłym Stole”. I nie był to bynajmniej wyjątek…
Wracając zaś do posłów i senatorów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego (OKP), to właśnie paradoksalnie dzięki nim Wojciech Jaruzelski został wybrany na urząd prezydenta. Notabene dwoma, a nie, jak się dzisiaj powszechnie twierdzi, jednym głosem, tzn. otrzymał jeden glos więcej, niż był mu do tego potrzebny. Za Jaruzelskim opowiedział się jeden z senatorów OKP, kolejnych siedmiu przedstawicieli tego klubu oddało głosy nieważne, zaś następnych siedmiu było nieobecnych lub też odmówiło udziału w głosowaniu. Przeciwko jego kandydaturze opowiedziało się z kolei sześciu członków Klubu Poselskiego Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, czterech Klubu Poselskiego Stronnictwa Demokratycznego, a nawet jeden Klubu Poselskiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. To nie wszystko – kolejnych 13 przedstawicieli KP ZSL oraz trzech KP SD wstrzymało się od głosu. W tej sytuacji popularną do dziś wersję, że ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce John R. Davis wyliczył, ile głosów opozycji będzie potrzebował Wojciech Jaruzelski, można między bajki włożyć… Co oczywiście nie zmienia faktu, że mógł on mieć wpływ na ich postawę podczas tego głosowania. Podobnie zresztą jak prezydent USA George H.W. Bush, który zresztą podczas swojej wizyty w Polsce (9–11 lipca 1989 r.) osobiście przekonywał hamletyzującego Jaruzelskiego do ubiegania się o prezydenturę. Jak po latach relacjonował sam Bush: „Powstała sytuacja paradoksalna: prezydent USA usiłuje przekonać wyższego przywódcę komunistycznego, aby ubiegał się o urząd prezydenta swojego kraju”. I tak uzasadniał swoje ówczesne stanowisko: „Ale sądziłem, że doświadczenie Jaruzelskiego stwarzało najlepsze warunki dla łagodnej transformacji systemu w Polsce”.