(Nie)chciany prezydent

George H.W. Bush przyznawał wprost – „Powstała sytuacja paradoksalna: prezydent USA usiłuje przekonać wyższego przywódcę komunistycznego, aby ubiegał się o urząd prezydenta swojego kraju”.

Publikacja: 19.07.2024 17:00

Zaprzysiężenie na urząd prezydenta PRL Wojciecha Jaruzelskiego. Z lewej marszałek Sejmu Mikołaj Koza

Zaprzysiężenie na urząd prezydenta PRL Wojciecha Jaruzelskiego. Z lewej marszałek Sejmu Mikołaj Kozakiewicz, Warszawa, 19 lipca 1989 r.

Foto: Ireneusz Sobieszczuk/pap

Wojciech Jaruzelski został prezydentem PRL 35 lat temu, 19 lipca 1989 r. Stało się tak, mimo że jego kandydatura wzbudzała sprzeciw wielu Polaków, głównie tych wspierających opozycję i doskonale pamiętających wprowadzony przez niego kilka lat wcześniej stan wojenny. Paradoksalnie powierzenie mu tego stanowiska nie byłoby możliwe bez wsparcia części opozycji, która dostała się do Sejmu i Senatu, tworząc Obywatelski Klub Parlamentarny. Był to z jednej strony efekt niepisanych ustaleń Okrągłego Stołu, z drugiej zaś nacisków ze strony Stanów Zjednoczonych czy też Kościoła katolickiego, a także mniej lub bardziej jawnych gróźb ze strony peerelowskich władz.

Czytaj więcej

Zapomniana wojna o krzyże

Naturalny wybór

Jaruzelski był oczywistym kandydatem na prezydenta. Jednak ze względu na wynik wyborów czerwcowych z 1989 r. nie było pewne, że w Zgromadzeniu Narodowym, które miało dokonać wyboru, otrzyma wymaganą liczbę głosów. Tym bardziej jego kandydatura nie budziła entuzjazmu. Mało tego, została ona zakwestionowana przez część opozycji jeszcze przed jej oficjalnym ogłoszeniem. I to nie tylko przez tę bardziej radykalną, na czele z Solidarnością Walczącą. Wystarczy tylko przypomnieć, że 17 lipca, czyli na dwa dni przed głosowaniem nad jego kandydaturą, w trakcie posiedzenia Tymczasowego Zarządu Regionu (TZR) NSZZ Solidarność w Gdańsku stwierdzano: „jeżeli gen. Jaruzelski zostanie prezydentem, to nastąpi załamanie nadziei społeczeństwa na lepszą przyszłość”, i dodawano, że „doprowadzić to może do niepotrzebnych niepokojów”. Zebrani nie ograniczyli się jedynie do wyrażenia swojego negatywnego stanowiska wobec jego kandydatury, ale zażądali również od TZR wywarcia nacisków na posłów i senatorów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, aby ci nie oddali głosu na Wojciecha Jaruzelskiego. Tak na marginesie – byłoby to zgodne z decyzjami OKP, gdyż 22 czerwca 1989 r. podczas inauguracyjnego posiedzenia tego klubu zapadła decyzja nie tylko o niewystawianiu własnego kandydata na prezydenta, ale również o głosowaniu w tej kwestii zgodnie z wolą wyborców. A ta była jasna i zdecydowanie negatywna względem Jaruzelskiego. Problem w tym, że część opozycji i jej prasy (na czele z „Gazetą Wyborczą” lansującą hasło „Wasz prezydent, nasz premier”) usilnie starała się przekonać, że jest inaczej. Warto przypomnieć, że kandydatura Wojciecha Jaruzelskiego wzbudzała również, co jeszcze do niedawna byłoby nie do pomyślenia, sprzeciw w szeregach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej... I tak np. 22 czerwca 1989 r. podczas posiedzenia I sekretarzy Podstawowych Organizacji Partyjnych PZPR Warszawa-Śródmieście, Jerzy Szewko nie ograniczył się do obarczenia kierownictwa partii odpowiedzialnością za wyborczą porażkę, ale również miał opowiedzieć się przeciwko popieraniu generała. Nie on jeden zresztą, podobne stanowisko zajął również np. sekretarz POP przy Zarządzie Głównym Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Japońskiej Mieczysław Róg-Świostek.

Hamletyzujący komunista

Jak się okazało, naciski na posłów i senatorów wywodzących się z opozycji, aby ci nie opowiedzieli się za Jaruzelskim, nie okazały się skuteczne. Podobnie jak demonstracje przeciwko jego kandydaturze, w tym cykliczna pikieta organizowana przez Konfederację Polski Niepodległej (KPN)od 3 do 19 lipca pod hasłem „Jaruzelski, musisz odejść”. Jak wspominał po jednej z tych manifestacji – nie bez goryczy zresztą – Adam Borowski, jeden z liderów Międzyzakładowego Regionalnego Komitetu Solidarności: „Kiedy protestowaliśmy przeciwko wyborowi Jaruzelskiego na prezydenta, to na placu Trzech Krzyży dostaliśmy takie bęcki, jak za najlepszych ZOMO-wskich czasów, a to się działo już po Okrągłym Stole”. I nie był to bynajmniej wyjątek…

Wracając zaś do posłów i senatorów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego (OKP), to właśnie paradoksalnie dzięki nim Wojciech Jaruzelski został wybrany na urząd prezydenta. Notabene dwoma, a nie, jak się dzisiaj powszechnie twierdzi, jednym głosem, tzn. otrzymał jeden glos więcej, niż był mu do tego potrzebny. Za Jaruzelskim opowiedział się jeden z senatorów OKP, kolejnych siedmiu przedstawicieli tego klubu oddało głosy nieważne, zaś następnych siedmiu było nieobecnych lub też odmówiło udziału w głosowaniu. Przeciwko jego kandydaturze opowiedziało się z kolei sześciu członków Klubu Poselskiego Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, czterech Klubu Poselskiego Stronnictwa Demokratycznego, a nawet jeden Klubu Poselskiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. To nie wszystko – kolejnych 13 przedstawicieli KP ZSL oraz trzech KP SD wstrzymało się od głosu. W tej sytuacji popularną do dziś wersję, że ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce John R. Davis wyliczył, ile głosów opozycji będzie potrzebował Wojciech Jaruzelski, można między bajki włożyć… Co oczywiście nie zmienia faktu, że mógł on mieć wpływ na ich postawę podczas tego głosowania. Podobnie zresztą jak prezydent USA George H.W. Bush, który zresztą podczas swojej wizyty w Polsce (9–11 lipca 1989 r.) osobiście przekonywał hamletyzującego Jaruzelskiego do ubiegania się o prezydenturę. Jak po latach relacjonował sam Bush: „Powstała sytuacja paradoksalna: prezydent USA usiłuje przekonać wyższego przywódcę komunistycznego, aby ubiegał się o urząd prezydenta swojego kraju”. I tak uzasadniał swoje ówczesne stanowisko: „Ale sądziłem, że doświadczenie Jaruzelskiego stwarzało najlepsze warunki dla łagodnej transformacji systemu w Polsce”.

Czytaj więcej

Jak Polacy protestowali przeciwko inwazji na Czechosłowację

Pęknięcie w opozycji

Wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta był powodem pierwszego poważnego pęknięcia w ramach OKP. Jak wspominał po latach senator Kazimierz Brzeziński: „Wybór Jaruzelskiego oceniam fatalnie […] został wybrany głosami naszych kolegów […] To było dla mnie i dla wielu z nas bardzo przykre. Ten wybór był niedopuszczalny […] Zdawaliśmy sobie sprawę – przynajmniej ci, którzy głosowali przeciw – że przegramy ten wybór […] To nie było dobre i nie powinno tak się stać. Trzeba było pójść za ciosem, skoro wygraliśmy wybory”. Tak na marginesie owe pójście za ciosem proponował senator Zbigniew Romaszewski podczas jednego z posiedzeń klubu, ale nie zyskał wsparcia swoich kolegów ani w przypadku propozycji wyjścia z sali podczas głosowania, ani tym bardziej w sugestii zgłoszenia własnego kandydata. Wróćmy jednak do reakcji solidarnościowych parlamentarzystów na wynik głosowania. Senator Franciszek Sobieski relacjonował po latach: „Wybór Jaruzelskiego na prezydenta był dla mnie wstrząsający, dlatego że nigdy nie uważałem i nadal nie uważam generała Jaruzelskiego za człowieka honoru. Uważam, że ktoś, kto tak się poddał władzy obcej dla Polski, obcej ideowo, politycznie i gospodarczo, nie powinien być wybrany na prezydenta. Ale mój głos nie zaważył”. I dodawał: „Zaważył głos innego senatora”. Z kolei poseł OKP Jan Maria Rokita na bieżąco komentował, że Obywatelski Klub Parlamentarny w wyniku tego głosowania wręcz „przestał być klubem opozycyjnym”. Ale swoje argumenty mieli też ci, którzy opowiadali się za wsparciem kandydatury Wojciecha Jaruzelskiego. Według Trzeciakowskiego jego wybranie było konieczne, gdyż wynik wyborów czerwcowych nie dawał gwarancji „stabilizacji politycznej wobec ZSRR”, nie było dla niego „lepszej personalnej alternatywy”. Sam zaś Jaruzelski miał być „szansą na utrzymania linii reformy w PZPR” i rzekomo miał powodować, że „nie musimy obawiać się czołgów na ulicach” i zamiast tego „mówimy o ratowaniu gospodarki”. Tak przynajmniej uzasadniał swoją postawę ten senator OKP w rozmowie z dziennikarzami Głosu Ameryki.

Dobitnie swój sprzeciw przeciwko prezydenturze Wojciecha Jaruzelskiego wyrazili w specjalnym oświadczeniu z 20 lipca działacze Solidarności Walczącej. Stwierdzali oni, że stanowi on „zniewagę większości Polaków”, jest sprzeniewierzeniem „woli narodu wyrażonej w czerwcowych wyborach bojkotem i powszechnym skreślaniem komunistów”. Dodawali również, że ich zdaniem Obywatelski Klub Parlamentarny zaprzepaścił szansę, aby „z powodzeniem zgłosić i przeforsować wybór własnego kandydata”, a tym samym „oddalił możliwość pokojowego przejścia do niepodległości i demokracji”. Mało tego, zdaniem liderów tej radykalnej organizacji założonej przez Kornela Morawieckiego odsunięcie Jaruzelskiego od władzy miało pozostawać „ważnym moralnym i politycznym zadaniem polskiego społeczeństwa”.

Nie inne było również stanowisko działaczy KPN. Doskonale oddaje to komentarz Andrzeja Izdebskiego (kombatanta Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, a także działacza KPN), który pisał, że przyjmując „milczącą rację stanu”, przedstawiciele OKP zapomnieli o ofiarach stanu wojennego, zamordowanych w 1989 r. księżach, a także więzieniach i milicyjnych pałkach. Z kolei Józef Golonka na łamach „Przeglądu Wiadomości Agencyjnych” wybór Jaruzelskiego komentował w następujący sposób: „Spektakl pokazany społeczeństwu za pośrednictwem telewizji wzbudził dość powszechnie odczucia niesmaku i irytacji. Wynika to nie tylko z faktu, że prezydentem został wybrany człowiek, którego obciąża wina za stan wojenny, za całą pogrudniową politykę, a wreszcie i za głęboki upadek gospodarczy kraju, lecz chyba w jeszcze większym stopniu z faktu, iż przed społeczeństwem znów ukryto prawdę. Można by, choć nawet ze zgrzytaniem zębów, pogodzić się z uczciwym oświadczeniem, że »pacta sunt servanda« i że Jaruzelskiego trzeba było wybrać z pomocą głosów opozycji, bo taka jest logika kontraktu zawartego przy Okrągłym Stole. Znacznie trudniej przełknąć natomiast zakulisowe gierki, manipulacje i mydlenie oczu”. I podsumowywał: „To ludzi upokorzyło i rozwścieczyło”.

Polacy nie tylko biernie wyrażali swój sprzeciw wobec jego wyboru, ale również kontynuowali – przynajmniej w przypadku radykalnej opozycji (m.in. Polskiego Porozumienia Niepodległościowego, Konfederacji Polski Niepodległej, Federacji Młodzieży Walczącej czy MRKS) protesty przeciwko niemu. Jak pisał w „Przeglądzie Wiadomości Agencyjnych” Golonka: „Byłoby naiwnością uspokajać się faktem, że problem prezydenta mamy wreszcie z głowy, bo Jaruzelski – z trudem, omal nie strącając poprzeczki – zajął jednak miejsce na przygotowanym dlań fotelu […] Mamy prezydenta, który reprezentuje zaledwie parę milionów Polaków. Prezydenta, o którym coraz głośniej mówi się, że czas jego politycznej kariery dobiega końca”. I pytał retorycznie: „Czy warto więc było angażować autorytet »Solidarności« w wybór aż tak niepopularnej i bynajmniej nie gwarantującej krajowi stabilności politycznej?”.

PZPR wcale się nie cieszy

Wybór Wojciecha Jaruzelskiego na urząd prezydenta PRL, a dokładniej jego okoliczności, bez nadmiernego entuzjazmu przyjęło nawet jego najbliższe otoczenie. Doskonale ilustruje to list do niego autorstwa Jerzego Urbana – wieloletniego rzecznika prasowego rządu PRL, w tym czasie stojącego już na czele Komitetu ds. Radia i Telewizji. Pisał on w nim m.in., że dzień ten był dla niego „dniem bardziej przerażającym niż dzień po wyborach”. I nic dziwnego, skoro los jego przełożonego, a nawet los całego kraju „dosłownie zależał od tego, czy jakiś facet zasiedział się, czy nie zasiedział w bufecie, czy jakiś gość wyszedł czy nie wyszedł za swoją potrzebą”. Dla niepodzielnie rządzących Polską musiał to być prawdziwy szok… Oczywiście próbowali – przynajmniej oficjalnie – bagatelizować wyniki głosowania. I tak np. inny bliski współpracownik Jaruzelskiego Wiesław Górnicki w wywiadzie dla brytyjskiego BBC mówił: „Ja myślę, że istota sprawy nigdy nie polega na arytmetyce, jeśli wziąć na przykład pod uwagę, że prezydent Stanów Zjednoczonych czy prezydent Republiki Federalnej [Niemiec] są wybierani znacznie mniejszą większością głosów”.

Nawet na ogół przekazująca rządzącym optymistyczne dane Służba Bezpieczeństwa nie informowała, że wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta wzbudził entuzjazm, lecz że spotkał się jedynie „w niektórych środowiskach z zadowoleniem i satysfakcją”, a także, że „wywołał liczne, zróżnicowane w tonie i treści wypowiedzi”. Według Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zadowolona miała być – co nie powinno chyba nikogo dziwić – większość wypowiadających się pracowników urzędów centralnych. Podobnie wybór generała miała też przyjąć „lewica literacka”. Z kolei środowisko naukowe miało zareagować na niego „dość powściągliwie”, środowiska zakonne „ze zrozumieniem”, a duchowieństwo oraz środowiska katolickie z „zadowoleniem i ulgą”. Zdecydowanie bardziej krytyczni byli „niektórzy” robotnicy, którzy formułowali zarzut, że wybór ten nie miał charakteru demokratycznego, gdyż zgłoszono tylko jedną kandydaturę. Jak podkreślali funkcjonariusze MSW, przeciwnicy powierzenia Wojciechowi Jaruzelskiemu stanowiska prezydenta podnosili głównie dwie kwestie – odpowiedzialność za wprowadzenie stanu wojennego (o tym, że „toczył wojnę z własnym narodem” wspominali nawet członkowie Klubu Parlamentarnego Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego) oraz za kiepską sytuację gospodarczą w ostatniej dekadzie PRL-u.

Czytaj więcej

Stan wojenny i rojenia towarzysza Kwiatkowskiego

Zadowolony Zachód

Na pewno było warto z punktu widzenia zagranicy. Ta wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta PRL przyjęła z zadowoleniem. Tak na marginesie jako pierwszy pogratulował mu zresztą – w niespełna godzinę po tym, jak okazało się, że otrzymał wystarczającą liczbę głosów – Waszyngton. Rzecznik Białego Domu Marlin Fitzwater stwierdził z jednej strony, że wybór ten jest „sprawą, o której muszą decydować sami Polacy”, z drugiej jednak dodawał zadziwiająco wręcz szczerze: „naszą jedyną troską jest to, by proces reform gospodarczych i politycznych posuwał się naprzód”. Bo – co trzeba podkreślić – dla polityków zachodnich priorytetem był spokój w naszej części świata, zaś Jaruzelski miał być tego gwarantem. Nieco inaczej postrzegała powierzenie mu urzędu prezydenta Polonia, która przyjęła ten fakt bez zaskoczenia, ale za to z bardzo mieszanymi uczuciami.

Wybór i jego okoliczności szeroko opisywała prasa i media zachodnie. I tak np. Pierre Vodnick na antenie Radia France Internationale stwierdzał: „Szósty prezydent RP został dziś wybrany w tak nieprzewidywalnych okolicznościach, że Zgromadzenie Narodowe, żeby nie powiedzieć ślepy los, nie mógł mu zgotować większej niespodzianki”. I dalej: „Najpierw 6,5-godzinna debata, tak nadzwyczajna, o jakiej jeszcze przed miesiącem nikt w Polsce nie mógł nawet marzyć: kłótnie o procedurę wyborów, ale także o coś znacznie ważniejszego, o to, czy Sejm będzie nadal tylko zwykłą maszynką do głosowania, czy też – jak to było dziś wieczór – prawdziwą instytucją polityczną, odważną, ale i przewidującą, mądrą, ale i reagującą w sposób niezwykle emocjonalny”. Podkreślał również – nie do końca zresztą precyzyjnie – że wybór Jaruzelskiego nie byłby możliwy bez siedmiu przedstawicieli OKP, którzy nie oddali w jego trakcie ważnego głosu. Stwierdzał: „Tych 7 posłów wybrało generała Jaruzelskiego”.

Fakt udziału członków Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego w powierzeniu Jaruzelskiemu urzędu prezydenckiego odnotowywał również m.in. francuski komunistyczny dziennik „L’ Humanite”. Bardziej jednak, co zrozumiałe, ze względu na jego orientację, koncentrował się on na „rysach w obozie koalicji”, czyli tych posłach i senatorach z PZPR oraz sojuszniczych partii Stronnictwa Demokratycznego i Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, którzy nie opowiedzieli się za jego kandydaturą. Oczywiście wybór Jaruzelskiego śledzono nie tylko na Zachodzie, ale również na Wschodzie. I tak np. w telewizji sowieckiej stwierdzano, że powierzenie mu urzędu prezydenta jest „jego osobistym sukcesem, a nie zwycięstwem PZPR”. Miało ono nie wynikać z „resztek prestiżu partii”, lecz – w ocenie Kremla, którego stanowiska owa telewizja wyrażała – rzekomo raczej z „osobistego prestiżu generała”, który miał być czynnikiem decydującym.

Grzegorz Majchrzak jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN.

Wojciech Jaruzelski został prezydentem PRL 35 lat temu, 19 lipca 1989 r. Stało się tak, mimo że jego kandydatura wzbudzała sprzeciw wielu Polaków, głównie tych wspierających opozycję i doskonale pamiętających wprowadzony przez niego kilka lat wcześniej stan wojenny. Paradoksalnie powierzenie mu tego stanowiska nie byłoby możliwe bez wsparcia części opozycji, która dostała się do Sejmu i Senatu, tworząc Obywatelski Klub Parlamentarny. Był to z jednej strony efekt niepisanych ustaleń Okrągłego Stołu, z drugiej zaś nacisków ze strony Stanów Zjednoczonych czy też Kościoła katolickiego, a także mniej lub bardziej jawnych gróźb ze strony peerelowskich władz.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi