Tak obecny minister sprawiedliwości komentował pogłoski o swoim wejściu w politykę jeszcze w 2020 roku, kiedy mówiło się, że może mieć prezydenckie ambicje i nawet całkiem spore szanse. Wtedy jeszcze od polityki się odżegnywał, co było nawet zrozumiałe, gdy ewentualna walka o prezydenturę była bardzo odległa, a na znaczącą rolę w polityce bieżącej nie było jeszcze realnych szans. I choć od jakiegoś czasu było widać, że go do polityki ciągnie, aż do ostatnich wyborów wytrwał w poczekalni do niej. Bardzo cenię dorobek Adama Bodnara w kwestiach praw obywatelskich, praworządności i wymiaru sprawiedliwości, tym bardziej nie mogę zrozumieć, dlaczego cały swój przez lata budowany autorytet tak lekkomyślnie zainwestował w misję, co do której się chyba niewystarczająco dogadał ze swoim szefem. Donald Tusk szedł do wyborów z programem głębokich rozliczeń, a nie rozsądnych reform, przy których się waży racje i tworzy rozwiązania na lata, w Ministerstwie Sprawiedliwości potrzebował cyngla, a nie ideowca. I gdyby mógł wybierać, nie licząc się z nienadążającym za „mądrością etapu” własnym elektoratem, z pewnością wybrałby Romana Giertycha, który dużo lepiej pasuje do priorytetów obecnej władzy. Bodnar był kandydatem drugiego wyboru, a jego głównymi atutami na tym stanowisku są reputacja i wizerunek, a nie wizja i plany. Inna sprawa, że wizji ciągle nie znamy, a realizacja planów idzie dość opornie.

Gdy Bodnar zostawał ministrem sprawiedliwości, miałam nadzieję, że wniesie do polityki to, z czego dał się przez te wszystkie lata poznać – rozumienie państwa i prawa, stałe wartości, moralny kompas.

Adam Bodnar zostanie bez żalu wymieniony, choć może nie na Romana Giertycha 

Gdy Bodnar zostawał ministrem sprawiedliwości, miałam nadzieję, że wniesie do polityki to, z czego dał się przez te wszystkie lata poznać – rozumienie państwa i prawa, stałe wartości, moralny kompas. I nawet przez chwilę wydawało mi się, że Tusk, stawiając na Bodnara, poszedł pod prąd, wbrew partyjnej logice i oczekiwaniom „elektoratu zemsty”, który żąda rozliczeń i nie bardzo go obchodzi, czy będą zgodne z prawem. Wygląda jednak na to, że bardzo przeceniłam premiera, który jest doświadczonym politykiem i Bodnara wybrał raczej po to, żeby mieć na czele ministerstwa zacne nazwisko do firmowania działań, które z praworządnością często nie mają zbyt wiele wspólnego. Gdy już będzie jasne, że żądza rozliczeń wygrywa w elektoracie z poczuciem estetyki, Bodnar okaże się niepotrzebnym hamulcowym i zostanie bez żalu wymieniony. Może nie na samego Giertycha – na to elektorat może jeszcze nie być gotowy – ale przynajmniej na kogoś bliższego jego swobodnemu podejściu do praworządności.

Czytaj więcej

Kataryna: Groźna nowa definicja. Przepis o gwałcie „bezobjawowym” będzie nadużywany

Pół roku ministrowania u Donalda Tuska wystarczyło, żeby kompromisy ze swoim nowym politycznym środowiskiem, i te chyba najbardziej bolesne – z samym sobą – pozbawiły Bodnara największych atutów. Publicznie strofowany i poganiany przez Giertycha, pozbawiony wsparcia własnego szefa, bez politycznego zaplecza, bez widocznych sukcesów – trudno się zbudować na niczym, zwłaszcza gdy się ma nadmiar zbędnej w polityce klasy i nie umie w wyzwiska. Gdyby koledzy i wyborcy dali mu szansę, Bodnar pewnie przeprowadziłby mądrą i trwałą reformę wymiaru sprawiedliwości, bo jak mało kto poznał system. Ale mądrymi reformami nie wygrywa się wyborów, więc albo Bodnar wyhoduje w sobie cynika, albo odpadnie z wielkiej polityki jak wielu naiwnych ideowców przed nim.