Charles de Gaulle nie miał złudzeń co do Brytyjczyków. Wiedział, że nie są stworzeni do słuchania poleceń Brukseli. To jedyny kraj Europy Zachodniej, który nie poniósł porażki w starciu z Hitlerem, przez co dziś wcale nie uważa, że tylko integracja europejska jest zdolna zapewnić mu pokój. Może to zrobić sam. A mając takie atuty, jak najważniejszy język świata, najbardziej międzynarodowe miasto na świecie i globalną sieć sojuszników w ramach dawnego imperium, zawsze będzie miał pokusę pójścia własną drogą – rozumował francuski prezydent. Dlatego dopiero po śmierci generała Londyn mógł rozpocząć negocjacje akcesyjne i przystąpić do Wspólnoty w 1973 r.
Ale dziś wszyscy w Unii stali się gaullistami. Przynajmniej, gdy idzie o stosunek do Brytyjczyków. Nie tylko wieloletnie rozmowy o warunkach rozwodu z Londynem znużyły unijnych przywódców, ale też przekonali się oni potem, że kiedy przedstawiciele Jej Królewskiej Mości nie byli już obecni w Brukseli, można całkiem znacząco pchnąć integrację do przodu. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zbudowała jednolity system zakupu szczepionek przeciw covidowi, a zaciągnięcie po raz pierwszy w historii długu przez instytucje europejskie pozwoliło na powołanie potężnego Funduszu Odbudowy. Udało się też wykuć wspólną strategię wobec Rosji, w tym nałożenie kilkunastu pakietów sankcji przeciw Moskwie – a to znaczące osiągnięcie w polityce zagranicznej. Gdy nic nie świadczy o tym, aby wojna w Ukrainie wygasała, nikt nie chce ryzykować, że „brytyjski hamulec” znów wróci do Brukseli. Tym bardziej że na poziomie czysto wojskowym, najważniejszym krajom Unii, na czele z Francją, udało się nawiązać bliską współpracę z jednym z dwóch mocarstw atomowych Europy, czyli właśnie z Wielką Brytanią.
Wśród stolic, które najmocniej sprzeciwiają się ponownemu otwarciu drzwi do Unii dla Brytyjczyków, jest oczywiście Paryż. Ale i Niemcy, którzy choć za Angeli Merkel widzieli w Zjednoczonym Królestwie cennego sojusznika dla zapewnienia liberalnych reguł gospodarczych w Unii, teraz wcale nie naciskają na zbliżenie z Londynem. Nie słychać nawet, aby chciała tego Polska.
Czytaj więcej
Głosowałam na Marine Le Pen w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Bo trzeba wreszcie wywrócić ten stolik. Kondycja zachodniej demokracji jest dziś gorsza niż w latach 30. XX wieku. Ale innego pomysłu na przyszłość nie znaleźliśmy - mówi Chantal Delsol, profesor filozofii politycznej, historyk idei.
Dramat po brexicie. Cała Europa patrzy z niedowierzaniem
Rząd w Londynie doskonale wie, że takie są odczucia na kontynencie. Już dziesięć lat temu w kampanii „Better Together” („Lepiej razem”) premier David Cameron przekonywał przed referendum niepodległościowym w Szkocji, jak trudno byłoby władzom w Edynburgu zdobyć niezależne miejsce w UE. Potrzeba byłaby przecież po temu jednomyślna zgoda wszystkich państw członkowskich Unii. Tymczasem nie chciałaby tego choćby Hiszpania w obawie, że byłby to zaraźliwy przykład dla Katalonii. Albo Polska, która widzi w silnej Wielkiej Brytanii kluczowego sojusznika w starciu z Rosją.