Niewiele ostatnio czytam nowości, natomiast sporo klasyki, która szczęśliwie zaczęła się w Polsce ukazywać w nowych edycjach i przekładach. Z zawodowych powodów wróciłem do Tomasza Manna, szczególnie „Józefa i jego braci” i „Doktora Faustusa” – tę drugą powieść interpretuję jako apendyks do tej pierwszej, ironiczną przestrogę przed życiem jednostki bądź narodu w czasie mitycznym. Autor „Śmierci w Wenecji” doczekał się dwa lata temu powieściowej biografii w postaci „Czarodzieja” irlandzkiego pisarza Colma Tóibína – rzeczy eksplorującej wewnętrzną dynamikę tej niezwykłej rodziny. Nawiasem mówiąc, pewien Niemiec powiedział mi kiedyś, że Brytyjczycy mają Windsorów, Amerykanie – Kennedych, jego kraj zaś – Mannów; i na tym rozdaniu wybitnych rodzin wyszli zdecydowanie najlepiej. Ujmując rzecz wprost, można się z tej powieści dowiedzieć, jak irytującym gnojkiem był Klaus Mann, a jak wspaniałą i oddaną córką – Erika. Irlandzka jest także trzecia rzecz, która mnie ostatnio „wzięła”, czyli „Po stronie Kanaanu” Sebastiana Barry’ego, historia o marzeniach i rozczarowaniach, która jest tym, czym powinna być powieść: dziełem zamykającym w sobie całość ludzkiego losu.

Czytaj więcej

Konstanty Pilawa: Koniec Unii, jaką znamy

Obejrzałem na Netfliksie kilka odcinków „Ripleya” wyreżyserowanego przez Stevena Zailliana. Wybitni scenarzyści (Zaillian napisał m.in. „Listę Schindlera”) często nie okazują się wybitnymi reżyserami, ale to nie jest ten przypadek; wziąwszy historię, którą przecież dwa razy zekranizowano ikonicznie (wersje z Alainem Delonem i Mattem Damonem), zrobił ją po swojemu, kręcąc na poważnie, w XXI wieku, kino noir (nie na poważnie przedstawił je ostatnio inny niezły serial – „Sugar” na Apple TV+) i bawiąc się neorealizmem tak, jak bawił się nim Fellini. Ripley, grany przez Andrew Scotta, jest odpychający i brutalny, w żadnym wypadku nie uwodzi, jak było to w poprzednich ekranowych wersjach powieści Patricii Highsmith. Obejrzałem także „Challengers”, film w całości może niezbyt wybitny, ale z jedną wybitną sceną erotyczną.

Czekając na nową płytę Eminema, słucham na okrągło singla z niej pt. „Houdini”. Podoba mi się ten wściekły i ironiczny monolog, w którym dostaje się każdemu, kto chciałby Marshalla Mathersa III uczynić ofiarą cancel culture. Zadie Smith, gdy pisała sylwetkę Eminema bodaj dla „Vogue’a” dwie dekady temu, wprost stwierdziła, że jest geniuszem, a „Houdini” to niezłe tego potwierdzenie: chciałbym tak rozumieć i czytać świat, gdy będę miał 50 lat.

Wojciech Engelking – (ur. 1992 r.)

Autor powieści, esejów i wywiadów. Debiutował w 2014 r. powieścią „(niepotrzebne skreślić)”. Prowadzi rozmowy w podcastowym cyklu „Czas odzyskany”.