Irena Lasota: Dlaczego Polska odwraca się od Gruzji?

Minister spraw zagranicznych Litwy mówi, że „w Gruzji trwa dziś wojna o demokrację, wolność i przyszłość Europy”. Poleciał do Tbilisi ze swoimi odpowiednikami z Estonii, Islandii i Łotwy. Gdzie jest Polska?

Publikacja: 17.05.2024 10:00

Irena Lasota: Dlaczego Polska odwraca się od Gruzji?

Foto: AFP

Demonstracje w Gruzji trwają już od kilku tygodni. Chodzi o kolejne głosowania w parlamencie nad ustawą o finansowaniu organizacji i mediów przez zagraniczne podmioty. Czytamy o protestach po pierwszym, drugim czy trzecim głosowaniu. Analitycy zastanawiają się, czy veto pani prezydent Salome Zurabiszwili będzie miało jakieś znaczenie (będzie miało, ale tylko symboliczne) i czy gdy prawo będzie obowiązywać, będzie stosowane w szerszym, czy węższym zakresie.

Tak naprawdę nie ma to znaczenia. Obie strony konfliktu: rząd tworzony przez partię Gruzińskie Marzenie i setki tysięcy demonstrantów, widzą to starcie jasno i przejrzyście.

Czytaj więcej

Irena Lasota: Koty i wybory

Gruzja stoi przed dramatycznym wyborem: albo rusyfikacja, albo ukrainizacja

Chodzi o rusyfikację vs. ukrainizację. Demonstranci – bez wątpienia demokratyczni, pokojowi i wolnościowi – widzą w tym prawie, przyjętym w Federacji Rosyjskiej w 2012 r., a potem zaostrzanym i bezwzględnie tam stosowanym, kolejny krok Gruzińskiego Marzenia i jego enigmatycznego lidera Bidziny Iwaniszwilego w stronę Rosji oraz rusyfikacji polityki. Rząd zaś wprost mówi o tym, że wprowadza to prawo, po to by w Gruzji nie nastąpiła ukrainizacja, czyli uzyskanie pełnej niezależności od Rosji i zbliżenie z UE i Europą w ogóle. Ani pełna wolność słowa i pluralizm polityczny.

Gruzińskie Marzenie jest u władzy od 2012 r., od pokonania w wyborach stronników Micheila Saakaszwilego. Wówczas również potężne demonstracje wpłynęły na wynik.

Gruzińskie Marzenie jest u władzy od 2012 r., od pokonania w wyborach stronników Micheila Saakaszwilego. Wówczas również potężne demonstracje wpłynęły na wynik. To znaczy, wtedy wydawały mi się potężne, ale były niewielkie w porównaniu z tym, co widzimy dziś. Wtedy, tak jak i dzisiaj, ludzie byli zmęczeni rządami jednej partii (9 lat za pierwszym razem i 12 dziś), rosnącym ograniczaniem wolności mediów, nepotyzmem i upartyjnianiem polityki lokalnej.

Na dodatek nad Gruzją od wieków wisi groźba Rosji. Wojna w Abchazji w latach 1992–1993 i w Osetii Południowej w 2008 r. były, jeśli można tak powiedzieć, wojnami Rosji przeciwko niepodległości Gruzji.

Czytaj więcej

Irena Lasota: Pisząc o zbrodniach Rosji, zapominamy o tym, co dzieje się na Białorusi

Nie możemy zapomnieć o słowach Lecha Kaczyńskiego z sierpnia 2008 r.

W 2008 r. sytuacja geopolityczna była jednak inna niż dziś. Rosja była i słabsza, i mocniejsza. Z jednej strony nie było jeszcze wojny z Ukrainą i Rosja mogła mieć nadzieję, że wessie Kijów strachem i podstępem. Moskwa była też bardziej zależna od Zachodu, a na samym Kaukazie było niespokojnie. Czeczenia nie była jeszcze całkiem spacyfikowana, a Rosja kontrolowała zastygłą wojnę między Armenią i Azerbejdżanem o Górski Karabach. Dziś (dosłownie zresztą), na co mało kto zwraca uwagę, przywódcy obu tych państw są w Ałma Acie i podpisują kolejne porozumienie pokojowe. Czy determinacja władz Gruzji, by trzymać się Rosji, i demonstracje uliczne przeciwko pokojowi w armeńskim Erywaniu nie są wynikiem wysiłków Rosji, by utrzymać stan niestabilności na Kaukazie?

Gruzini na ulicach wołają o pomoc do Europy i Zachodu. USA nieśmiało grożą sankcjami (odmowy wiz dla kilku polityków i ich żon?), a kilku europarlamentarzystów wybrało się do Tbilisi i zrobiło sobie wesołe zdjęcia. Dopiero we wtorek Gabrielius Landsbergis, szef MSZ Litwy, powiedział wprost, że „w Gruzji trwa dziś wojna o demokrację, wolność i przyszłość Europy”. Landsbergis poleciał do Tbilisi ze swoimi odpowiednikami z Estonii, Islandii i Łotwy. Gdzie jest Polska? Gdzie jest głos Polski? Mam nadzieję, że to głośne milczenie jest wynikiem nieuwagi najwyższych urzędników państwowych i niezrozumienia wagi sytuacji.

Nie jest możliwe chyba, żeby to milczenie było wywołane resentymentami do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który rozpostarł nad Gruzją europejski parasol ochronny, lecąc tam w sierpniu 2008 r., gdy wojska rosyjskie zbliżały się do Tbilisi, w towarzystwie głów państw bałtyckich i (zamiast Islandczyka) prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki. Prezydent Lech Kaczyński powiedział wówczas prorocze słowa (częściowo tylko, na razie): „Wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę”. Te słowa przeszły już do historii i w najlepiej zrozumiałym interesie Polski jest stać za nimi murem.

Demonstracje w Gruzji trwają już od kilku tygodni. Chodzi o kolejne głosowania w parlamencie nad ustawą o finansowaniu organizacji i mediów przez zagraniczne podmioty. Czytamy o protestach po pierwszym, drugim czy trzecim głosowaniu. Analitycy zastanawiają się, czy veto pani prezydent Salome Zurabiszwili będzie miało jakieś znaczenie (będzie miało, ale tylko symboliczne) i czy gdy prawo będzie obowiązywać, będzie stosowane w szerszym, czy węższym zakresie.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi