Demonstracje w Gruzji trwają już od kilku tygodni. Chodzi o kolejne głosowania w parlamencie nad ustawą o finansowaniu organizacji i mediów przez zagraniczne podmioty. Czytamy o protestach po pierwszym, drugim czy trzecim głosowaniu. Analitycy zastanawiają się, czy veto pani prezydent Salome Zurabiszwili będzie miało jakieś znaczenie (będzie miało, ale tylko symboliczne) i czy gdy prawo będzie obowiązywać, będzie stosowane w szerszym, czy węższym zakresie.
Tak naprawdę nie ma to znaczenia. Obie strony konfliktu: rząd tworzony przez partię Gruzińskie Marzenie i setki tysięcy demonstrantów, widzą to starcie jasno i przejrzyście.
Czytaj więcej
Zawsze planowałam, że jak nie będę miała o czym pisać, to napiszę coś o kotach. Ale właśnie wpadł mi w oko artykuł o tłustych kotach i zrozumiałam, że temat jest superpolityczny i drażliwy.
Gruzja stoi przed dramatycznym wyborem: albo rusyfikacja, albo ukrainizacja
Chodzi o rusyfikację vs. ukrainizację. Demonstranci – bez wątpienia demokratyczni, pokojowi i wolnościowi – widzą w tym prawie, przyjętym w Federacji Rosyjskiej w 2012 r., a potem zaostrzanym i bezwzględnie tam stosowanym, kolejny krok Gruzińskiego Marzenia i jego enigmatycznego lidera Bidziny Iwaniszwilego w stronę Rosji oraz rusyfikacji polityki. Rząd zaś wprost mówi o tym, że wprowadza to prawo, po to by w Gruzji nie nastąpiła ukrainizacja, czyli uzyskanie pełnej niezależności od Rosji i zbliżenie z UE i Europą w ogóle. Ani pełna wolność słowa i pluralizm polityczny.