Oddajemy edukację w ręce celebrytów

W wizji minister Barbary Nowackiej nauczyciele są tak zacofani i bezradni wobec współczesnego świata, że tylko organizacje pozarządowe mogą ich z tej ignorancji wyprowadzić – mówi dr Magdaleną Archacką, dziekanem Wydziału Pedagogiki Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi

Publikacja: 19.01.2024 10:00

Magdalena Archacka ma podpowiedź dla resortu, którym kieruje Barbara Nowacka: – Jeżeli ministerstwo

Magdalena Archacka ma podpowiedź dla resortu, którym kieruje Barbara Nowacka: – Jeżeli ministerstwo uważa, że szkoła nie nadąża za zmianami, to może warto zająć się dokształcaniem nauczycieli

Foto: PAP/Marcin Obara

Plus Minus: Szkoły dostały jasny sygnał z ministerstwa: mają się otworzyć na przedstawicieli fundacji, aktywistów i organizacje pozarządowe (NGO). To chyba dobra informacja, ale widzę, że pani ma wątpliwości.

Jeżeli współpraca z fundacjami jest jednym z priorytetów MEN, co wnioskuję po tym, że Barbara Nowacka spotkała się z nimi wkrótce po objęciu urzędu ministra edukacji, traktuję to jako jasny przekaz: ministerstwo nie ma własnej, sformułowanej wizji edukacji, nie potrafi też wskazać żadnego konkretnego projektu rozwoju szkoły. Zaskoczył mnie populizm pani minister, która odnajduje autorytety dla oświaty polskiej w osobach celebryckich, takich jak np. Martyna Wojciechowska czy Anja Rubik. Obie panie założyły organizacje pozarządowe i aktywnie zajmują się sprawami dotyczącymi dzieci i młodzieży. Moje pytanie jednak brzmi: jakie mają kwalifikacje do tego, żeby kształtować proces nauczania dzieci i młodzieży w szkołach?

Są piękne, młode, bogate i szczęśliwe, popularne i z zasięgami. Znają języki – czy nie takiej przyszłości chcemy dla naszych dzieci?

Jeżeli wizją szkoły jest kreowanie indywidualnej przestrzeni szczęścia, wiecznej młodości i pełnego dostępu do rynku dóbr, to po prostu w miejsce brakujących nauczycieli zatrudnijmy organizacje pozarządowe, rozmaite fundacje firmowane przez celebrytów. Idee oświaty i edukacji szkolnej są jednak, a w każdym razie powinny być, inne.

Może najpierw zastanówmy się, jakie są nasze oczekiwania wobec szkoły i jakie nadzieje pokładamy w pracy organizacji pozarządowych włączających się w edukację. Rozumiem, że działania fundacji będą przybierały kształt taki jak dotąd, czyli zajęć warsztatowych, organizowanych w odpowiedzi na pojawiający się problem. Z reguły są to warsztaty, które mają uczyć komunikacji, tolerancji, asertywności itd. Tymczasem my, pedagodzy, wiemy, że edukacja, czyli kształcenie i wychowanie, to procesy nierozłączne. Wiemy też, że nie da się zrealizować żadnych oczekiwań, jeśli do procesu podchodzimy incydentalnie czy akcjonistycznie. Nikt na warsztatach nie nauczy nikogo poprawnej komunikacji, tolerancji czy demokracji. Tego się zrobić nie da, ponieważ to jest praca, która musi być wpleciona w całokształt oddziaływań szkoły.

Nie mam nic przeciwko organizacjom pozarządowym, które mają do zaoferowania coś wzbogacającego proces kształcenia i pracę wychowawczą. Aby taka praca odniosła oczekiwany skutek, musi wiązać się z autentycznym, realnym zaangażowaniem w życie szkoły. Nie łudźmy się, że kilka spotkań warsztatowych sprawi, że klasa stanie się zespołem zgranych i wzajemnie wspierających się młodych ludzi, jeśli warsztaty i zajęcia nie zostaną opracowane w oparciu o konkretne problemy. Do tego trzeba jednak poznać środowisko, wejść w nie i wspólnie zacząć projektować działania. Tyle tylko, że najpierw dobrze byłoby mieć wizję, w jakim kierunku zmierza proces wspierania rozwoju edukacji. Na razie tej wizji (oprócz zakazu prac domowych w klasach 1–3) nie mamy. Warto też jest odpowiedzieć na pytania: przed kim otwieramy drzwi szkoły? Przed każdym? Jakie jest kryterium? Kto ma weryfikować tych ludzi?

Załóżmy, że wybierają dyrektorzy szkół. Proszę wskazać mi procedurę i kryteria. Czy teraz do zadań stojących przed dyrektorami dołożymy sprawdzanie, jakie jest źródło finansowania fundacji, kompetencje poszczególnych członków fundacji i osób, które będą zajmowały się edukacją dzieci i młodzieży? Czy odtąd dyrektorzy będą sprawdzać programy NGOS-ów, zatwierdzać je wraz z radą pedagogiczną i radą rodziców, o ile uznają program za wartościowy i sensowny? Jeżeli tak to ma wyglądać, to z góry można powiedzieć, że dyrektorzy nie znajdą na to czasu.

Ale mamy także inny problem: jak zweryfikować kompetencje osób, które będą prowadziły zajęcia czy warsztaty z dziećmi? Zajęcia w szkołach prowadzą osoby, które są nauczycielami z przygotowaniem pedagogicznym. Na przygotowanie pedagogiczne składają się studia oraz praktyki w określonych placówkach oświatowych. Czasami okazuje się, że – w związku z ciągle zmieniającymi się przepisami – nauczyciele pracujący od lat w szkole nie mają przygotowania pedagogicznego, ponieważ zrealizowane praktyki miały miejsce w nieodpowiedniej placówce. Tym nauczycielom nie brakuje wiedzy i kompetencji, a jednak, najczęściej, jedynym wyjściem okazuje się uzupełnienie wykształcenia i ukończenie studiów podyplomowych dających przygotowanie pedagogiczne. Tymczasem w przypadku organizacji pozarządowych okazuje się, że do szkoły mogą trafić osoby bez wykształcenia pedagogicznego, bez przygotowania, z mizerną wiedzą o rozwoju dzieci i młodzieży, tylko dlatego, że są z fundacji firmowanej przez nazwisko znane z telewizji czy mediów społecznościowych.

Czytaj więcej

Katarzyna Szumlewicz: To internet psuje szkołę

A nie podchodzi pani do tej całej sytuacji za sztywno?

Mnie zastanawia łatwość powierzania naszych dzieci w różne ręce. Jeśli chcemy, aby fundacje uczestniczyły w procesie wychowania i w procesie edukacyjnym, to widzę tylko jedno rozwiązanie. Musi być instytucja będąca w stanie weryfikować kompetencje osób, którzy przychodzą i zamierzają prowadzić zajęcia w szkole. Ponadto, jeśli fundacje mają się włączyć w wychowanie i edukację, to szkoły powinny upomnieć się o pełne zaangażowanie, a nie organizację pojedynczych warsztatów z okazji np. Światowego Dnia Komunikacji. Niech przedstawiciele NGO-sów poznają młodych ludzi, wejdą w cały proces edukacyjny. Ideałem byłoby przyjęcie konwencji tzw. badań w działaniu. Jest to proces zmierzający do określonej zmiany. Mógłby zacząć się od obserwacji, rozmów z nauczycielami, potem opracowania wspólnego planu działania, weryfikacji podjętych działań i kolejnych spotkań z nauczycielami, z dzieciakami, ze wszystkimi osobami biorącymi udział w tym przedsięwzięciu. Ważne, by ustalić, co nam się udało zrealizować, co należy robić dalej, by osiągnąć cel, do którego zmierzamy. Wtedy takie działania fundacji mogą mieć fantastyczne efekty!

Ale uwaga, to musiałby być NGO, który ma wiedzę na zadany temat i naprawdę chce się włączyć w proces edukacyjny, a nie tylko zarobić pieniądze na warsztacie. Ciekawe, czy kiedykolwiek prowadzono badania na temat skuteczności okazjonalnych warsztatów, jak mocno zmieniają one poglądy, działania, wiedzę. Moim zdaniem taka skuteczność jest bardzo niska.

No dobrze: dyrektor bądź instytucja do tego powołana zapoznaje się z działalnością fundacji, z jej raportami. Co powinno w nich być, żeby współpraca z fundacją gwarantowała korzyść dla wszystkich?

Powiem, co jest w raportach fundacji, które będą miały największe szanse na wejście do szkół. Weźmy pierwszą z brzegu fundację: UNAWEZA i raport „Młode Głowy”. Wynikiem tego raportu jest program profilaktyczny, który się nazywa: „Godzina dla Młodych Głów – lekcje, które mogą ratować życie”. Pochylmy się nad samym tytułem. Czego się młodzież i nauczyciele dowiadują na starcie? Że życie ich dzieci jest zagrożone. Powtarzam: życie dzieci w polskiej szkole jest zagrożone i jedynym ratunkiem dla naszych pociech jest odbycie lekcji przygotowanych przez fundację Martyny Wojciechowskiej UNAWEZA!

Tymczasem wiemy, że wyniki badań raportu „Młode Głowy” zostały ostro skrytykowane przez profesjonalnych badaczy jako absolutnie niemiarodajne z powodu i tendencyjnych źle skonstruowanych, i „uszkadzających” dzieci pytań, i niewłaściwej grupy kontrolnej. Cała metodologia przeprowadzonych badań była wadliwa. W efekcie otrzymaliśmy to, o co chodziło od początku: ogłoszony z pompą „raport” ma ton alarmistyczny i katastrofalny (zresztą wszystkie fundacje zajmujące się zdrowiem psychicznym dzieci i młodzieży przybrały taki minorowy ton). Brzmi to trochę tak: „Właściwie w tym zepsutym świecie nie ma już kogo ratować, ale może dzięki naszym lekcjom jeszcze się uda”. Moje pytanie brzmi: czemu ma służyć źle sporządzony raport, na podstawie którego wnioskujemy o katastrofalnej kondycji psychicznej młodego pokolenia? Czy nie jest to popularyzowanie prób samobójczych, oswajanie się z nimi? A może w ten sposób fabrykowane są postawy wiktymizacyjne w stylu „wszyscy jesteśmy potencjalnymi, jeszcze niezdiagnozowanymi depresantami i samobójcami”. Czy to jest profilaktyka? Śmiem wątpić. Na pewno jest to szantaż emocjonalny i manipulacja. Jeżeli za taką diagnozą idzie budowanie tożsamości pokolenia osób depresyjnych, zamkniętych, samodiagnozujących się – to zastanówmy się, czy takie zajęcia naprawdę działają na korzyść naszych dzieci?

Czy rodziców powinno zaniepokoić wpuszczanie przypadkowych fundacji, organizacji pozarządowych do szkoły, w których się uczą ich dzieci?

Wszystko zależy od tego, na ile zdrowym rozsądkiem będzie kierował się dyrektor szkoły. Na razie, jeżeli nie powstały żadne jasne kryteria ani ministerialna wizja edukacji w ogóle, musimy polegać na takich mało przejrzystych kryteriach jak przytomność umysłu dyrekcji. Ja wierzę – odwrotnie niż minister Barbara Nowacka – w kompetencje dyrektorów i nauczycieli. Chcę mocno podkreślić, że dla mnie otwarcie drzwi przed fundacjami, podkreślanie tego, jak one są ważne w procesie nauczania, jest wyrazem braku zaufania ministerstwa do nauczycieli i do szkoły. W wizji pani minister Barbary Nowackiej nauczyciele są tak zacofani i bezradni wobec współczesnego świata, że tylko NGO-sy mogą ich z tej ignorancji wyprowadzić. Bez ich pomocy nic się nie uda. W oczach MEN nauczyciele są populacyjnie boomerami i dziadersami, którzy w najlepszym przypadku potrafią odpisać na maila, no i może obsłużyć Librusa. Są też – oczywiście – sprawcami przemocy systemowej, która istnieje w „polskiej, pruskiej szkole”.

Jeżeli ministerstwo uważa, że szkoła nie nadąża za zmianami, to może warto zająć się dokształcaniem nauczycieli, dać im szansę na dobre darmowe studia podyplomowe, które jednocześnie nie będą dla nich tak wielkim obciążeniem, że znajdą czas na przeczytanie odprężającej lektury.

Czytaj więcej

Paweł Droździak: Psychiatrzy nie zastąpią więzi rodzinnych

Sądzi pani, że nauczyciele mogli odczytać głośne medialne spotkanie z organizacjami pozarządowymi w ministerstwie jako brak zaufania do ich kompetencji?

Myślę, że jaśniejszego przekazu minister Barbara Nowacka dać nie mogła. „Oto otwieramy zamknięte przez Czarnka szkoły. Szeroko otwieramy drzwi” – zdaje się mówić pani minister. To znaczy, że instytucja szkoły do tej pory działała w sposób niewłaściwy, zamknięty. Ale mam pytanie: „na co otwieramy te szkoły?”. Tego nie wiemy. Po prostu otwieramy. Czy to rzeczywiście dobrze?

Cała wizja szkoły wygląda tak: cofamy wszystko, co zrobił Czarnek, i będzie wspaniale! Powiem przewrotnie za moją ulubioną myślicielką Hannah Arendt: szkoła jest instytucją zamkniętą, dlatego, że jest światem przejścia pomiędzy domem i światem dorosłych. Może ważniejsze jest budowanie bezpiecznego miejsca, w którym my, dorośli, stopniowo wprowadzamy dzieci w świat. Dajmy im czas na wzrastanie w atmosferze spokoju i pewności, że dorośli biorą odpowiedzialność za to, co robią, a nie otwierajmy się na fundacje, które mogą zaszkodzić rozwojowi dzieci i młodzieży. Dyrektorów szkół czekają trudne rozmowy i warto liczyć na ich odwagę w podjęciu decyzji o odmowie otwarcia drzwi przed fundacją, którą uznają za szkodliwą. Dla rozwoju i bezpiecznego wychowania naszych dzieci.

Magdalena Archacka

Doktor nauk społecznych, pedagożka, specjalizuje się w filozofii edukacji. Jest dziekanem kierunku pedagogika na Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi. Interesuje się filozofią, pedagogiką konserwatywną i krytyczną.

Plus Minus: Szkoły dostały jasny sygnał z ministerstwa: mają się otworzyć na przedstawicieli fundacji, aktywistów i organizacje pozarządowe (NGO). To chyba dobra informacja, ale widzę, że pani ma wątpliwości.

Jeżeli współpraca z fundacjami jest jednym z priorytetów MEN, co wnioskuję po tym, że Barbara Nowacka spotkała się z nimi wkrótce po objęciu urzędu ministra edukacji, traktuję to jako jasny przekaz: ministerstwo nie ma własnej, sformułowanej wizji edukacji, nie potrafi też wskazać żadnego konkretnego projektu rozwoju szkoły. Zaskoczył mnie populizm pani minister, która odnajduje autorytety dla oświaty polskiej w osobach celebryckich, takich jak np. Martyna Wojciechowska czy Anja Rubik. Obie panie założyły organizacje pozarządowe i aktywnie zajmują się sprawami dotyczącymi dzieci i młodzieży. Moje pytanie jednak brzmi: jakie mają kwalifikacje do tego, żeby kształtować proces nauczania dzieci i młodzieży w szkołach?

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Grób Hubala w Inowłodzu? Hipoteza za hipotezą
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS