Irena Lasota: Przyłożyć pisowcom

To się musiało tak skończyć. A może zacząć?

Publikacja: 12.01.2024 17:00

Irena Lasota

Irena Lasota

Foto: Fotorzepa, Dariusz Golik

Ponieważ jesteśmy świadkami kawalkady zdarzeń, zaznaczam, że piszę te słowa, gdy w Warszawie jest środa 10 stycznia, godzina druga nad ranem, a w Waszyngtonie, gdzie siedzę przed komputerem, jest ciągle wtorek, godzina ósma wieczorem. Światowe agencje prasowe donoszą, że „polska policja aresztuje ściganych (fugitive) posłów… napięcie rośnie”; „policja w Warszawie wtargnęła do Pałacu Prezydenckiego”; „policja aresztuje posłów ukrywających się w Pałacu Prezydenckim”. Próbuję wyjaśnić nagabującym mnie Amerykanom, o co chodzi. Ale sama tego nie rozumiem.

Nie bardzo nawet mogę zdefiniować, czym jest tytułowe „to”. Ale jest to właśnie to, na co czekano, czego się obawiano, czego oczekiwano i co wisiało w powietrzu od 1989 roku. Transformacja? Przesilenie? Chaos? Zdobycie władzy?

Czytaj więcej

Irena Lasota: Waszyngton z epoki postatomowej

Od 1989 roku władza przechodziła spokojnie od jednej strony do drugiej, a czasem nawet do trzeciej. Aż do 2015 roku. Kiedyś, prawie ćwierć wieku temu, istniała nawet koalicja PO–PiS, która rozpadła się przede wszystkim dlatego, że grono jej liderów nie umiało ze sobą współpracować. Władzy dla wszystkich nie starczało, a kandydatów było wielu. Wielu polityków przechodziło z jednej partii do drugiej, a partie rozpadały się, by w innej konfiguracji pojawić się na nowo. Podejrzewam, że przedziwna popularność marszałka Hołowni wzięła się stąd, że choć nie miał nic specjalnego do zaoferowania, to był prawie nowy, miał młodą twarz i nikomu się z niczym nie kojarzył. Poza oczywiście Trzecią Drogą, która miała być po prostu lepsza niż dwie pozostałe. (Ponieważ nie mogę się nigdy powstrzymać od autoreklamy, informuję, że w 1991 r. opublikowałam ostatnią, czternastą, książkę z cyklu „Konfrontacje” pt. „Nie ma trzeciej drogi”).

Kiedyś, prawie ćwierć wieku temu, istniała nawet koalicja PO–PiS, która rozpadła się przede wszystkim dlatego, że grono jej liderów nie umiało ze sobą współpracować.

W 2015 roku nastąpił dramatyczny przełom. PiS wygrał wybory. Wolne, demokratyczne i sprawiedliwe, ale jednak pewne gazety, którym nie jest wszystko jedno, i ich redaktorzy, zwłaszcza naczelni, zaczęli grozić, że PiS to taka autorytarna, niedemokratyczna partia, która raz zdobytej władzy dobrowolnie nie odda. Jak wyglądało szerzenie tego poglądu w Polsce, każdy widział, ale w USA też zapanował (ograniczony) popłoch i ktoś nawet zebrał pieniądze, by na początku 2018 roku założyć w Waszyngtonie TDWG (Transatlantic Democracy Working Group), które zajmowało się wydawaniem oświadczeń na temat zagrożenia wolności i demokracji w Polsce i na Węgrzech, a zwłaszcza bronieniem zagrożonej wolności słowa. Zarząd tej grupy (składający się głównie z demokratów czekających na nowe stanowiska po wyborach w USA) walczył, aby Kongres wydzielił pieniądze na nadawanie audycji Radia Wolna Europa po polsku i węgiersku. Udało się wywalczyć węgierski oddział radia (którego nikt nie słucha). Z polskim byłoby jednak zbyt śmiesznie. W 2019 r. PiS znów wygrał, ale już w 2023 r. przegrał. I – o dziwo – oddał władzę. Oczywiście, nie mógł oddać całej władzy, bo prezydentem ciągle jest Andrzej Duda. Co robić, taka jest ta konstytucja.

Czytaj więcej

Irena Lasota: Palestynę trzeba wyzwolić od Hamasu i filozofii nienawiści

Nastąpiło bardzo szybkie przejmowanie władzy przez PO. Jedni wylatywali z hukiem, inni wchodzili z fajerwerkami. Symbolicznie jeden z braci Kurskich wyleciał, gdy drugi wzywał, by prezydent Andrzej Duda brał przykład z Wojciecha Jaruzelskiego (też kiedyś prezydenta). Wszystko by się jakoś pewnie potoczyło, gdyby nie dwaj posłowie skazani w „aferze gruntowej”. Nazwa sprawy jest wyśmienita, bo sugeruje, że obaj posłowie są aferzystami, a nie, że aferzystów sadzali. Co się będzie z nimi działo w najbliższym czasie – sami państwo zobaczycie. Ale nie mogę się oprzeć myśli, że 9 stycznia został przygotowany przy pomocy „artystów dla PO”. Cóż za wspaniała reżyseria! Umundurowani wpadają do jednego pałacu, prezydent jest unieruchomiony w drugim. Areszt, więzienie, prezes… Wielkie jaja! Może nawet uda się zdenerwować pisowców, żeby im jeszcze lepiej przyłożyć.

Ale ci sami artyści, którzy tak interesowali się jedną granicą, milczą dziś, gdy na granicy z bombardowaną Ukraina stoją 20-kilometrowe kolejki. I że prezydent musi przerwać spotkanie z opozycją białoruską.

PS Dziś zupełnie nie mam ochoty być symetrystą, więc nic złego, choćby mi wyskakiwało z klawiatury, o PiS nie napiszę.

Ponieważ jesteśmy świadkami kawalkady zdarzeń, zaznaczam, że piszę te słowa, gdy w Warszawie jest środa 10 stycznia, godzina druga nad ranem, a w Waszyngtonie, gdzie siedzę przed komputerem, jest ciągle wtorek, godzina ósma wieczorem. Światowe agencje prasowe donoszą, że „polska policja aresztuje ściganych (fugitive) posłów… napięcie rośnie”; „policja w Warszawie wtargnęła do Pałacu Prezydenckiego”; „policja aresztuje posłów ukrywających się w Pałacu Prezydenckim”. Próbuję wyjaśnić nagabującym mnie Amerykanom, o co chodzi. Ale sama tego nie rozumiem.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi