Protest scenarzystów w USA trwa od blisko czterech miesięcy i już wiadomo, że przesuną się premiery kolejnych seriali. „The Last of Us”, „Pingwin” i wiele innych. Ale niektórzy zdążyli przed protestami i zdaje się, że letnie premiery będą ostatnimi przed dłuższą przerwą.

W ostatni moment wstrzeliło się HBO z kontynuacją hitowego serialu „Lakers: Dynastia zwycięzców”. Drugi sezon pewnie nie przekona tych fanów NBA, którzy zżymają się na zbyt wiele uproszczeń. Można im tylko przypomnieć, że nie tylko film fabularny, ale nawet film dokumentalny zawsze w pierwszej kolejności będzie filmem. Nie po to Hollywood zabiera się za historię triumfów i porażek barwnej drużyny z LA, żeby ważyć racje i uwzględniać dziesiątki punktów widzenia. Ma być show, na dodatek komediowe – pilotażowy odcinek nakręcił naczelny satyryk branży, Adam McKay, ustawiając na swoją modłę tę quasi-reportażową historię o kulisach wielkiego sportu.

Czytaj więcej

Haśka Szyjan: Ukraińcy nie tracą ducha. Nocą schodzą do schronu, rano otwierają kawiarnię

Tak jak w pierwszym sezonie, Magic Johnson (Quincy Isaiah) dalej bezmyślnie się uśmiecha i przysparza wszystkim kłopotów swoją kochliwością. Kareem Abdul-Jabbar (Solomon Hughes) z miną męczennika znosi swoich pustych kolegów i modli się do Allaha. Właściciel klubu Jerry Buss (brawurowy John C. Reilly) przepala pieniądze na głupoty, a trener Pat Riley (doskonały Adrien Brody) coraz mocniej się drze w szatni, i to on wyrasta na pierwszoplanową postać drugiej serii.

Stylistyka tego serialu nie pozostawia przestrzeni na obojętność. Hedonizm bije z każdej sceny w postaci golizny, szklanek whisky i muzyki disco. Można pokochać lub rzucić pilotem w telewizor.