Nastroje opinii publicznej, tworzone między innymi przez znużonych dziennikarzy i rozczarowanych politologów, zdają się tworzyć obraz, że wojna jest w sytuacji patowej, nic specjalnego się nie dzieje, miała być kontrofensywa ukraińska, która miała wygnać Ruskich za Ural, a zamiast tego jedni i drudzy tak sobie do siebie strzelają tak, jak Francja i Wielka Brytania walczyła z Niemcami w latach 1939–1940. Ten okres na zachodnim froncie Niemiec zwykło się nazywać po francusku „drôle de guerre”, ale przekład na różne języki miał inną konotację. Po polsku przyjęło się mówić o „dziwnej wojnie”, po angielsku o „phoney war” – sztucznej wojnie, a po niemiecku o „Sitzkrieg” – wojnie na siedząco. Wojna rosyjsko-ukraińska jest jednak prawdziwą wojną. W czasie dziwnej wojny od 3 września 1939 do 10 maja 1940 zginęło ok. 3 tys. Francuzów, 300 Niemców i utonęło około tysiąca marynarzy brytyjskich. W prawdziwej wojnie toczonej dziś na naszych oczach zginęło do tej pory ponad pół miliona żołnierzy (podobno więcej niż dwie trzecie z nich to żołnierze rosyjscy) i tysiące cywili.
Czytaj więcej
Na wszelki wypadek przestałam już kilka miesięcy temu oglądać wiadomości telewizyjne. Teraz odłączę się od radia i będę czytać „Niebezpieczne związki”.
Oczywiście spece, którzy wiedzieli wszystko z góry, że albo Rosjanie zajmą Charków w ciągu pięciu dni, albo na odwrót, że Ukraina odbije Krym w ciągu dwóch tygodni – snują dziś różne militarystyczne teorie, a dziennikarze przepytują generałów, którzy nigdy z bliska nie widzieli wojny, o to, co powinna zrobić jedna czy druga strona. Bo wedle speców wszyscy się mylą i gdyby tylko oni mogli poprowadzić armie do boju, toby dopiero państwo zobaczyli!
W dodatku jest potwornie gorąco, płoną lasy i jak zawsze latem jest dużo istotnych przygód ze zwierzętami: a to ucieknie tygrys, a to zając włoży głowę w słoik, a to żyrafa urodzi się bez cętek czy jak to się tam nazywa. Parafrazując powtarzane po wielokroć powiedzenie: można zauważyć, że gdy nie widać pola bitwy, budzą się gołębie.